Pewien kraj: Tajskie prawo jazdy

Ja lubię wyzwania. Najdziwniejsze są najlepsze. Nie przypadkiem zatem znalazłam się w tajskiej szkole jazdy. Ktoś zapytał mnie czy moglibyśmy takie miejsce odwiedzić, przyjęłam wyzwanie. Mając nieco wolnego czasu podjechałam do centrum Hua Hin, stamtąd mototaksówką do szkoły nauki jazdy pod miastem. 60B. Ujdzie. Bez kasku, z duszą na ramieniu. No dobrze, że miałam z sobą ubezpieczenie: amulety z targu czarownic;) Musiałam nadrobić wpadkę dnia poprzedniego, kiedy mapa google zawiodła mnie do nieczynnej, najwyraźniej przeniesionej szkoły. Ledwo zdążyłam na kawę w Starbacksie na koniec dnia. Słodziakowe mrożone latte, żyć się chce. 

Zatem dojechałam do szkoły. Miejsce było bardzo sterylne. Przed wejściem musiałam zdjąć buty. W środku klimatyzatory ustawione na Arktykę. Na zewnatrz normalne 38'. Brrr. Tylko o co ja mam pytać? Zainteresowany pływał zapewne w basenie 20 km dalej, więc musiałam coś wymyślić. W końcu to nie moja bajka. 

- Przepraszam, chciałam zrobić tajskie prawo jazdy. 

- A czy pani już ma europejski egzamin? 

- Owszem. (I tu salwa śmiechu!! Ja i samochody!! Egzamin to mam zdany, ale nie jeżdżę. Ocaliłam dzięki temu mnóstwo ludzi...)

No to... i tak oto jedną nogą byłam na kursie. Nie da się przyjść z ulicy i po prostu przejść szkolenie. Kursy są za 2 tygodnie. Płacimy za szkolenie w opcji krótszej lub dłuższej i podchodzimy do państwowego egzaminu. Nasze prawo jazdy w Tajlandii jest nieważne. Grozi za to mandat. 


To nie koniec przygód. Pytaliśmy Tony, przewodnika o jakąś szkołę jazdy w Bangkoku. Odpowiedział mi google translatorem:


Obawiam się, że przez 1 dzień nie będzie mógł skończyć szkoły. Musi mieć 1 tydzień, czy może żyć, czy nie? - No właśnie. Czy może żyć czy nie? 

I dlatego nazajutrz znowu byłam w szkole jazdy z kimś, kto akurat coś może na ten temat powiedzieć. Z Panem Prezesem. Znowu dopytywałam o egzamin. Szkoła zatrudniała 6 szkoleniowców, w tym jednego mówiącego po angielsku i miała 6 samochodów oraz motory. Przed budynkiem jeździło 3 kursantów. Szczyt szczęścia. To nie był mały placyk, ale całe miasteczko do nauki jazdy. Autodrom. Jak powiedział Pan Prezes: u nas były takie 20 lat temu i szkoda, że to zlikwidowano. Tak się zawziął na kręcenie filmów, że pani mnie ochrzaniła, że to teren prywatny i mam go zabrać stąd. To nie było łatwe, bo mój bohater znalazł się właśnie w tajskim raju, a stamtąd trudno kogoś wyrwać. Nasza taksówka po prostu odjechała, tyle to trwało. Jak sądzicie, że raj w Tajlandii to długa plaża z palmami Hua Hin spod Hiltona do Khao Takiab, to muszę was uświadomić: nie dla wszystkich. Nie wiem ile lotosów powinnam za to dostać, ile kaw w Starbacksie w Gorzowie wypić, ale wiem, że to był całkiem fajny dzień. Musiała wystarczyć kawa w budzie z klimatem niedaleko plaży. Przy tym cappuccino zorientowałam się, że po 3 miesiącach pracy non stop, ten urlop w Hua Hin mi się po prostu należał. Powrót do zmrożonej Polski był jakiś zamglony i daleki. Czas gryzł własny ogon, ciepło, kawa, w tle morze. Nawet nie przypuszczałam, że do Polski będę wracać z 2 dodatkowymi noclegami w Bangkoku i Helsinkach dopijając kolejne kawy z Panem Prezesem po drodze. 

 

Polandia powitała mnie mrozem. Nie chciało mi się wracać pociągiem. Chyba mam depresję pourlopową, albo udzielił mi się nastrój Pana Prezesa. He he. Zjechałam do Krakowa z Karoliną (wybitnym kierowcą) i Łukaszem, a stamtąd już miałam podwózkę dalej. Game over. Na szczęście, ja mam jeszcze wiele żyć. Preferuje tradycyjne środki transportu, ekologiczne:


 
 
Miotła


Pociąg za 6B

 


Zebuwóz malgaski: widać przewagę nad samochodem, nawet jak ma te 800 koni...

Panie Prezesie, czekam na link do fimu ze szkoły na yt, to podepnę. Przed Panem morze możliwości. Do zobaczenia. Ziemia jest okrągła, a ja wszędzie jestem u siebie. 




 

To akurat przerobiłam na Madagaskarze: kierownik ruchu Mahajunga (poniżej).



Tajskie prawko




Be Careful! 




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem