Brazylia: Biegowa niedziela
Powyżej: plaża wczoraj wieczorem Hej ho! Hej ho! 5h30, czas wstawania. Zaraz, zaraz... dzisiaj wolne. Przynajmniej do południa... Logika podpowiada: śpij. A Garmin na ręce wrzeszczy: masz zaległości. Zaraz koniec miesiąca, a ja 15km jeszcze nie przebiegłam, 10km mam zrobić w weekend, czyli do dzisiaj, 10h biegania zaliczyć i 50 mil. Jak nie masz motywacji, to działasz siłą przyzwyczajenia. Dlatego od 2 miesięcy zaliczam minimum 1 milę dziennie. Ubieram się powoli. Wychodzę na korytarz, a przede mną ściana deszczu. O nie!! Ulewa! Patrzę: za oknem biegnie maraton. No nie! W tym upiornym tropikalnym deszczu! Ja nie dam rady?? Schodzę na śniadanie. Deszcz ustaje. No nic, trzeba się ruszyć. Te 10km to minmum. Powoli biegnę wzdłuż plaży. Deszcz zaczyna być wspomnieniem, choć czuć cały czas bryzę znad oceanu. Woda się cofnęła, plaża jest szeroka. Co kawałek mijam mecz: tu piłka nożna na piachu, tam siatkówka. Samochody nie jeżdżą, bo ulicą dobiega końcówka maratonu. Człapię w dal. Uwielbiam