Madagaskar: Sound of silence. Anjohibe: niezwykłe jaskinie.

Wiedziałam, że ten dzień będzie długi i wyboisty. Miałam świadomość, że wrócę cała czerwona od piachu. Jazda 170 km jeepami po Madagaskarze każdego zmęczy. Droga pylista, przez sawannę. Warto pocierpieć: jaskinie Anjohibe są największymi w Afryce. I są bardzo dziewicze. Znane są od lat 30 XX wieku, wtedy opisali je Francuzi, ale w sumie nie ma tam żadnej infrastruktury i mamy wrażenie, że trafiliśmy tam przypadkiem. Są całe nasze. Nie ma żadnych ludzi prócz nas. Chodzimy z czołówką na głowie, a widoki są doprawdy zacne. Godzinny spacer po komnatach obwieszonych stalagmitami, nie po wydeptanej ścieżce, ale po kamieniach i skale, to robi ogromne wrażenie. Jaskiniowy numer 1 na świecie. Ciągną się kilometrami. Ogromne. W dużej mierze są niezbadane. "That's crazy" - komentarz Kasi oddaje w pełni to co przed nami. 

Przy wejściu miejsce składania ofiar przodkom, w środku znajdziemy stalagmity obwiązane białą i czerwoną tkaniną: przed nimi podarki za spełnione życzenia. Jak nasze wota. Jak się dziękuje duchom? Pieniędzmi, jajkiem, wódką. Duchy dużo piją. Czy oni traktują to poważnie? Naturalnie! Jak my dogmaty Kościoła. 


















Jest i Batman


I wtedy należy się zatrzymać. Fizycznie i mentalnie. Stanąć i posłuchać brzmienia ciszy. Sound of silence. Kiedy na chwilę się zatrzymujemy, nie ma przeszłości i przyszłości, jest tu i teraz. Ta chwila. Ten moment. Ile razy biegniemy przed siebie analizując to co było i to co będzie. I nagle, w ciszy zrozumiałam dlaczego tylu buddyjskich mnichów medytuje w jaskini. Jest idealnie. Można zatrzymać czas. Dotknąć wieczności. Fajny moment. 

Co chwilę widzimy las wtaczający się do środka tam, gdzie zawaliło się sklepienie. Co roku w porze deszczowej jakieś zebu wpada do środka. To dla krów Malgasze wypalają pod koniec pory suchej sawannę: trawa wyrośnie świeża i soczysta i nakarmi wychudłe bydło. Poza tym wypalanie ma służyć uprawie ryżu "na wypalonej ziemi", ponoć jest taka metoda. 

4-godzinna podróż samochodami 4x4 moich turystów bawi, bo takich widoków u nas nie ma. Na zewnątrz 33 stopnie, w klimatyzowanym aucie przyjemnie. Hotel zapewnił nam kanapki, podzieliliśmy się z przyjemnością z naszymi chłopakami: przewodnikami, opiekunami, kierowcami. Raczej na co dzień nie jadają sera za 60 zł za kilo. 

Mój kierowca okazał się Francuzem po matce. Jego dziadek, żołnierz zapewnił matce obywatelstwo, więc i jemu się ono należy, o ile wyrobi paszport za 100 euro przed ukończeniem 18 lat. Potem to już z tym paszportem kłopot. Mówi, że skończył gimnazjum. Jako Francuz miał prawo do zniżki w szkole i płacił tylko 40000 ariarów na miesiąc. Wieczorem się dowiem, że najlepsza szkoła w Mahajundze to koszt 700000 ariarów (185€) na miesiąc. Każdy tu chętnie zainwestuje w dziecko.



A propos szkoły, odwiedziliśmy dzisiaj wiejską podstawówkę: 3 nauczycieli, dzieciaki od 6 do 15 lat. Oceny w skali punktowej od 1 do 20. Budynki mizerne. Przybory szkolne są luksusem. Zeszyt to 7000 ariarów (7 zł), litrowy rum 6000! Buty czy mundurki też mają tylko niektórzy. Rodzice tych dzieciaków, których jest tu 60, jeżdżą do głównej drogi sprzedawać płody rolne. Samochodem terenowym to 3h w jedną stronę. A wozem zaprzężonym w zebu? 

Zostawiam was z tą refleksją.

Dobranoc. 

CENY W SKLEPIE

AWIONETKĄ DO LEMURÓW


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem