Madagaskar: Jak oskubać vazah? Hello me 50 euro.

Dzisiaj Madagaskar od rana daje mi lekcję życia. Zaczęło się w porcie: jakiś facet chodził po ludziach i żadał napiwku, bo im torbę przeniósł. Tylko, że on żadnej nawet nie dotknął. Wszystko przenosili 3 inni tragarze wynajęci przez firmę. Po prostu robił nas w balona. 

Standardem jest też żądanie napiwków przez ubranych na niebiesko bagażowych na lotnisku za wyjęcie walizki z samochodu albo przeniesienie jej na odległość 30 do 100m. Dlatego jak mogę, to gonię. To i tak nie szczyt możliwości, 4 lata temu za wbicie wizy żądano napiwku. Teraz to ukrócono.

Potem dowiedziałam się, że w hotelach obsługa opowiada ludziom jacy są biedni i turyści zrzucają się na napiwki, żeby ich wspomóc, tylko, że mówiąc o swoich zarobkach zaniżają swoje wynagrodzenie. W stosunku do ludzi spoza turystyki zarabiają kilkakrotnie więcej. Natomiast perfekcyjnie nauczyli się wzbudzać w nas litość. W tym tygodniu samolotem przyjedzie do kogoś nawet 20kg walizka z zaopatrzeniem. To mi daje do myślenia.

Mnie jeden z przewodników poprosił o zakup telefonu: nie bardzo chcialam się tego podjąć. W sumie czy nie można dostać "marki X" na Madagaskarze? A co z gwarancją jak się zepsuje? Może być niekompatybilny. Miałam sporo wątpliwości. Twierdził, ze zbił mu się i nie może robić zdjeć. Powiedziałam mu, ze ten model kosztuje ponad 300 euro, ale nalegał. Mój jest wart sporo mniej... Tak się składa, że nie bardzo miałam czas biegać po sklepach. Stojąc już na dworcu przypomniałam sobie o prośbie. Wskoczyłam do sklepu i zobaczyłam, że jest ten model w promocji: 250 euro. Zadzwoniłam pilnie na Madagaskar dopytać czy na pewno mam go kupić. Ależ tak! Nazajutrz zdziwiłam się, że mający wolne chłopak czeka na lotnisku. Powitanie królewskie! A zapłata? Póki co jestem sponsorem. 

Na miejscu dopytałam dlaczego ktoś może chcieć telefon z Europy? Tutejsze mają gorsze oprogramowanie i nawet w superpudełku często są to podróbki. Jakże zatem się zdziwiłam, jak się dowiedziałam, że tu wszyscy mają topowe telefony, ale chowają je przed nami, bo udają biedaków. A telefon być może potrzebny na handel.

I tu myślę o parze, którą odwiodłam od pomysłu zakupu zebu dla Malgasza. No bo kogo wybrać, kto powinien coś tak cennego dostać, kogo wyróżnić?

Przy okazji, koleżance kierowca rozbił telefon. Przyszedł do niej ktoś z obsługi i poprosił, żeby mu go dała. No w końcu jest z Europy, a słyszał, że jak u nas pęknie szybka to idziemy sobie kupić nowy. Był bardzo zdziwiony jak mu opowiedziała o ratach i o tym, że, póki co, on nawet nie jest jej własnością. Dziwni są ci vaza.

Inna historia: poproszono mnie o zakup plecaka. Pilne. Poszłam do sklepu, ale tego wymarzonego modelu nie mieli. Zadzwoniłam na Madagaskar: mówię, że przesyłam zdjęcia dostepnych modeli po około 30-40€. Chłopak nie chciał żadnego, nie ten kolor i za duże. Po tygodniu trafiłam do Ambanja. Plecaków od wyboru do koloru. Naiwna jestem, wiem. I nie wątpię, że mój kolega wkrótce dostanie to, czego chce. 

Jechałam dzisiaj tuktukiem. Powinnam zapłacić 4000. Pierwszy pojazd miał już pasażera. Gość mówi 5000. Ok. Nagle zmienia zdanie i chce 15000. Wysiadłam. Zatrzymuję kolejnego. Pytam o cenę. 4000Ar. Wsiadam z koleżanką. Dojeżdżam. Wysiadamy. Płacimy umówione 4000Ar. A gość krzyczy, że od osoby. Powiedziałam, że zaraz zawołam policję, więc facet odjechał. 

Wieczorem poprosiłam o butelkę lokalnej coli. W zeszłym tygodniu tu kosztowała 5000Ar, teraz zażądano 10000. Co jest? Czy czasem nie jestem za miła? Może czas nauczyć się bardziej targować. 

Ktoś mi opowiedział jak na Zanzibarze chłopak sprzedający tanie wycieczki nawiązał znajomość i opowiadał jak ciężko pracuje, żeby móc się ożenić. Po kilku dniach przyszedł mówiąc jak go boli ząb i nie ma na dentystę licząc na wsparcie. Niestety nie dostał nic prócz współczucia. Następnego dnia przyjechała świeża krew, o swoich przyjaciołach od razu zapomniał. Więcej go nie widzieli. Przykre. 

Ja w Senegalu dałam numer kierowcy, miał przesłać jakieś zdjęcie. Po tygodniu musiałam zablokować jego numer, bo nie przestawał dopytywać o moje zdrowie. A przy okazji czy nie wysłałabym mu trochę kasy? Matka ciężko choruje. Taki przypadek.

Czy po miesiącu od otwarcia kierunku po pandemii już wszyscy muszą się zachowywać jak prawdziwi Afrykanie marzący o oskubaniu nas do ostatniego grosza? Chyba czas zweryfikować swoje uczucia, zostawić z boku emocje i twardo stanąć na laterytowej ziemi. 

Puenta:

Po kolacji szef kuchni pyta czy nazajutrz wylatuję. Trochę dziwne... czekał z tym do 22h?? Może przywiozę mu jakiś fajny telefon z Polski? Z dużą dozą asertywności uświadomiłam go, że ja nigdzie nie wylatuję. 

Tymczasem koleżanka dodała znajomą Malgaszkę do znajomych na Fb. Rezultat: Hello! I'm sick. Can you Hello me? Hello me 50 eur.



Komentarze

  1. Aż mi się przypomniało jak zaraz po objazdowej części wycieczki wylądowaliśmy na tygodniowym wypoczynku na Nosy Be, które niestety jest już na tyle turystyczne, że naciąganie obcokrajowców jest chyba na porządku dziennym. Chcieliśmy pojechać tuk tukiem na jedną z plaż. Oczywiście orientowaliśmy się wcześniej ile mogłoby nas to kosztować (ok. 20.000 ariarów), ale chyba jako młodzi, biali ludzie wyglądaliśmy na takich, którzy dadzą się naciąnąć na 2 razy wyższą stawkę, bo kierowca zaproponował trasę za 40.000 ariarów.
    Raz, siedząc przed hotelem, zobaczyliśmy chłopca (miał może 8 lat) i niosł na rękach swoją małą siostrzyczką. Na początku taki widok złapał nas za serce. Okazało się później, że był to chyba swego rodzaju "chwyt marketingowy". Widziałam, że co rusz hotelowi turyści szli z małymi podarunkami + przy okazji zrobić sobie sesję zdjęciową, bo przecież nie można czegoś dać nie uwieczniając na zdjęciach dobroci swego serca! Młody jakby na dyżurze- chodził codziennie po tej plaży, zawsze z siostrą na rękach. Pod koniec naszego pobytu dorobił się nawet telefonu!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem