Madagaskar: Niedziela

Co robię w niedzielę na Madagaskarze? Wstaję o 5h. Dzień jak każdy inny. Odsłaniam okna i widzę, że ruch w mieście taki jak w Polsce o 10h. Pełnia zamieszania. 

Katedra w Mahajanga

Jadę do Diego, a to z Ambilobe dobre 130 km. Zastanawiacie się nad czasem przejazdu? W Europie to godzina osobówką. Tylko, że my tu jesteśmy w Afryce. Malgaską "autostradą", czyli główną drogą na północ to 6 godzin. No chyba, że się coś dzieje, to z 7 albo 8. O "coś" nie trudno. O asfalt, owszem. "Wyprawa" - to właściwe słowo na ten przejazd w pyle i kurzu. Co jakiś czas warto sprawdzić czy się koło nie odkręca...

W niedzielę widać sporo ludzi zmierzających do kościoła. Ładnie, odświętnie ubrani, kolorowo, ale w najlepsze ciuchy. Gdzieś pod drzewem widać mszę. Jak już mają jakiś kościół - budynek, to trwają tam przygotowania. 3 chłopaków bije w dzwon. Żadnej nowoczesności. Prawdziwi dzwonnicy.

Ile trwa nabożeńastwo - pytam? Oj długo, bardzo długo. Czy są śpiewy? Oj tak. I tak dochodzę do opowieści kogoś, kto wierzy, ale nie praktykuje. Chłopak chodził co niedzielę do spowiedzi, do komunii, modlił się rano i wieczorem, przed posiłkami. Modlitwa towarzyszyła mu przed każdym wydarzeniem życiowym. Zanosił swoje prośby do Boga każdego dnia. Idealny katolik. I pewnej niedzieli poszedł do kościoła, a tam ksiądz przez półtorej godziny dziękował członkom rodzin za modlitwę i wstawiennictwo, bo ich syn zdał maturę. Mój rozmówca jednak egzamin oblał. Uznał zatem, że to jak na niego za dużo i z dnia na dzień porzucił Kościół. Gdybym była księdzem, mogłabym go w tym momencie nawrócić w 2 zdaniach tłumacząc, że to była próba. Tylko, że ja jestem raczej psychologiem. Zapewne nie była to jedyna przewina Kościoła. W końcu chłopak był tak zaangażowany w życie katolickie, że w otoczce impulsu mówi mi o czymś głębszym. O kryzysie, o czymś osobistym. Ma taki uraz do Kościoła, jako do instytucji, że zerwał z dziewczyną, która co niedzielę chciała go zaciągnąć na mszę. Mi też zapowiedział, że na mszę może mnie zaporowadzić, ale nie mam co prosić o to, żeby mi towarzyszył. 

Na Madagaskarze Kościół pomaga ludziom. Rozdaje dary, pomoce szkolne, buty, prowadzi szkoły. Dawniej, a może i dzisiaj w sumie, różne opcje religijne z sobą konkurowały stając często po stronie kolonizatorów. Nie zamierzam oceniać czy to dobrze, czy to źle. Ciekawi mnie jednak synkretyzm: wierzę w jednego Boga. Oddawanie czci przodkom zastąpiło modlitwy do świętych drzew czy kamieni. Bardzo przewrotny sposób na połączenie starych obrzędów z wiarą katolicką. W końcu my też czcimy groby zmarłych, dekorujemy kwiatami, zapalamy znicze. 

Wulkan

Przejeżdżając obok wulkanu w zatoce Andovobazaha myślę o obrzędach ku czci duchów miejsca, o składanych tam prośbach i darach w postaci zebu. Malgasze nie widzą żadnej sprzeczności: w końcu w świętym miejacu proszą przodków o pomoc w trudach codzienności. A łatwo nie jest.

Święte drzewo

Najlepsza była puenta mojego rozmówcy, który rozminął się z Kościołem: zawsze żałowałem, że nie jestem muzułmaninem, oni mają takie krótkie te modlitwy. Faktycznie, bardzo praktyczne podejście. Biorąc pod uwagę, że zdecydowana większość Malgaszy jest obrzezana, to wejście do wspólnoty islamu jest tu dość proste. Z ciekawostek: podczas obrzędu obrzezania, to co się odcina zjada wujek ze strony ojca, nawiazuje przez to z bratankiem specjalną więź. Mnie się to kojarzy z ludożerwem, ale to tylko mój europejski punkt widzenia. W końcu mówię o katoliku. A to, że łożysko po porodzie ojciec zakopuje w domu (zwykle mają klepisko) i kładzie w tym miejscu kamień i stwarza święty kąt mieszkania, to już na inną opowieść. Taki zwyczaj. U katolików też. 

Malgaskie drogi

Zebu

Obrzędy animistyczne

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem