Ekwador: Guayaquil, miasto strachu

Ekwador nie ma najlepszej prasy ze względu na przestępczość, strzelaniny, kraj postrzegany jest jako dość niebezpieczny. A jak jest w realu? 

Takie artykuły są częste: szczególnie w prasie zagranicznej

Dzisiaj przyjechałam do Guayaquil. Najniebezpieczniejszego miasta kraju. Mam luksusową wieżę blisko kolejki linowej służącej za środek transportu, jak w La Paz. Obok wesołe, rozrywkowe nabrzeże. Budy z pamiątkami, napojami, popcornem, takie Krupówki czy okolice mola w Sopocie. Nie, nie mam żadnego poczucia zagrożenia. Uprzedzono nas, żeby nie wychodzić z hotelu po 20h, no maksymalnie 21h. Czarna noc jest tu ponoć szczególnie niebezpieczna. Niemniej pod tygodniu w Ekwadorze mogę oświadczyć, że turyści nigdzie nie mieli prawa się czuć zagrożeni. Sytuacja była pod kontrolą. Opowieści o zabójstwach, których liczba z roku na rok rośnie uważają raczej za mit. I tak być powinno: po to się jeździ z biurem, żeby najmniejsze ryzyko zminimalizować. Mamy lokalnego przewodnika i on ogarnia nam temat bezpieczeństwa. I choć ma 24 lata, to pracuje od kiedy miał 17 lat. Zatem doświadczenia mu nie brakuje. 

Popołudnie spędziłam w gwarnym tłumie w pobliżu hotelu. Oj, jak mialam ochotę wskoczyć do gondoli i dać się ponieść za rzekę, albo ponad dachami miasta! Odpuściłam ryzyko w imię Galapagos. Jutro wylot. Jakby cokolwiek mi się stało... Za 4 dni tu wrócę, więc może będzie okazja pomyszkować po mieście. Pojawi się nowy przewodnik z misją oprowadzania nas po bezpieczniejszych, turystycznych dzielnicach Guayaquil. Nie ukrywam, że mam wielką ochotę dać się porwać miastu. Nie jestem jednak sama, więc nie zaszaleję. No risk, no fun musi zaczekać. 

***

Po kilku dniach na Galapagos wróciliśmy do Guayaquil. Ricardo, nasz nowy przewodnik, ma korzenie włoskie i nawet nieźle mówi w języku przodków, ale w Italii nigdy nie był. Traktuje nas jak amerykańkich turystów, skupia się na tym gdzie co możemy zjeść. Wybór restauracji bywa uciążliwy, faktycznie często dłużej szukamy restauracji niż jemy. Piętansta knajpa z świetnymi krabami, lokalne lody, następna pizzeria. Mówię mu, że pizzę jemy we Włoszech i nie jest ona naszym marzeniem akurat w Ekwadorze. W sumie opowieści o Boliwarze już znaliśmy, więc musiał czymś nadrabiać. 

Guayaquil nie jest miastem marzeń podróżnika. Jednak park przed katedrą z iguanami był fajny. Nabrzeże widzieliśmy wcześniej. Za to spacer po Las Penas i Malecon 2000 pośród starej zabudowy drewnianej oraz w nowoczesnej dzielnicy nad rzeką Guayas był całkiem fajny. Jutro mamy nieco czasu, więc mamy w planach kolejkę linową. Zajmuje jakieś 40 minut, więc umówiliśmy się na 9h na wspólną wyprawę. 








***

Dzisiaj ostatni dzień. Wybraliśmy się gondolą z wyspy, gdzie mieszkamy na stały ląd. Kupiliśmy kartę za 2$ i nabiliśmy 2x 0.70$ za przejazd w 2 strony. Była 9h15. Nagle gość mnie informuje, że od 9h40 do 12h30 jest przerwa w dostawie prądu. Zatem pojechaliśmy i od razu wróciliśmy. Punkt 9h40 dotarliśmy. Uff. Last minute. Fajna atrakcja i dość bezpieczna, bo w wagoniku jechaliśmy sami, tylko nasza grupa. Świetne miejsce na zdjęcia panoramiczne nabrzeża. 

Potem dobiliśmy się wchodzeniem na pobliskie wzgórze po 444 schodkach. Bardzo instagramowe miejsce. Polecam. I bezpieczne, wszędzie policja i pusto. 
















Zostało mi kilka godzin. Zatem wybrałam się do muzeum. Nieturystyczne i rozczarowujące. Wygląda jakby wystawa dopiero się tworzyła. Wstęp bezpłatny, ale naprawdę szkoda czasu. Może jak by była jakaś wystawa czasowa, to owszem.  Parę archeologicznych naczyń i figurek, naprawdę są lepsze miejsca. O sztuce współczesnej nie wspominając. Zjadłam szybki lunch w pobliskim barze. Ponownie nabiłam 0.70$ na kartę do kolejki linowej i pojechałam do końca, do ostatniej stacji. Potem spacerem wróciłam do hotelu. Nie jest to daleko. Po drodze spełniłam 2 misje: kupiłam 2 lokalne gazety do poczytania (niech mój włosko-hiszpański się rozwija) i odwiedziłam sklep bożonarodzeniowy. Największe polskie supermarkety nie mają takiego działu świątecznego jak ekwadorski sklep w listopadzie. A ludzi! Dzikie tłumy! Wychodzi na to, że w tym jakże skwarnym kraju będą obchodzić Boże Narodzenie jak Kevin sam w domu. Nigdy nigdzie nie byłam w tak rozległym i doposażonym sklepie jak ten w Guayaquil. Trzeba zobaczyć, by uwierzyć. Siedzę na 18 piętrze wieży mojego hotelu, patrzę na rozległą rzekę Guayas szeroką na kilometr. I tak sobie rozmyślam nad bogatymi obchodami ekwadorskiej Wigilii z indykiem, pod sztuczną choinką i jak muszą wyglądać tutejsze bałwany nietopiące się w upale. No to co? WESOŁYCH ŚWIĄT!!

 


























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem