Ekwador: Cotopaxi, w krainie wulkanów

 


Wiem, że widząc śnieg będzie trudno wyjaśnić, że jestem na równiku, ale takie dzisiaj towarzyszyły nam okoliczności przyrody: rześkie +5'C, deszcz, śnieg, grad. A to wszystko blisko 5000m npm. Podejście z parkingu na 4500 do schroniska na 4864 trwało godzinę. Początkowo mieliśmy lekkie zawroty głowy, w końcu byliśmy na dużej wysokości. Wchodzenie po górze pyłów wulkanicznych w chmurze nie jest ciekawe. Widoki wokoło zacne, ale robiło się coraz mniej ciekawie. Chmura dawała nam się we znaki. Jak padało początkowo to było to znośne, ale jak na powrocie tłukł nas grad, to było mniej zabawnie. Przewodnik górski kazał nam iść wolno, ale puścił mnie przodem, no po moim treningu biegowym mam dobrą kondycję i właściwie nie odczuwałam tu żadnych przykrych niedogodności. A to oznacza, że mogę spokojnie zacząć jeździć na wymagające trasy z wysokimi górami. Po Tybecie nie mialam na takie akcje ochoty, cały tydzień bolała mnie tam głowa. Tu jakoś wybitnie dobrze znoszę wysokości. Samo schronisko skromne, dość prymitywne, kolejne 40 minut wyżej zaczynał się wieczny śnieg, ale tego nie mieliśmy w planach. Wypiłam gorącą czekoladę i zjadłam bardzo apetyczną michę zupy ziemniaczanej z serem, awokado i prażoną kukurydzą. Świetna inwestycja. Niestety powrót mieliśmy w brutalnych warunkach: grad ciął po rękach, a schodziliśmy krótszą trasą w kopnych zaspach pyłów wulkanicznych pokrytych białymi kulkami. Na lagunie zaliczyliśmy tylko krótki postój: było zimno i lało. Za to wulkan zaczął nieco unosić chmurę. Mamy porę deszczową. Na Ekwador lepsze są miesiące od czerwca do października. Nasz już przypada na porę deszczową, co ma swoje konsekwencje. Niemniej wyprawa do nieba, powyżej Mt Blanc, czyli dachu Europy bardzo była fajna. Polecam. 



















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem