Ekwador: Pierwsze wrażenia z Galapagos

No to jesteśmy! Gdyby nie Darwin, nikt by się tu nie pchał! Wulkaniczne wyspy 2 godziny lotu od Guayaquil. I godzinna różnica czasu! Wizyta typu National Geographic. Jakie zwierzęta uda nam się zobaczyć? Czy będzie ich dużo, jak na filmach? Jakie wrażenia zapewni nam ocean? Czas zacząć przygodę na Santa Cruz. 

Powiem krótko: raj. Już w porcie spotkaliśmy 2 lwy morske, iguanę lądową, legwana morskiego. A potem było już tylko lepiej. W morzu zauważyłam sporego żółwia morskiego, a po przepłynięciu pelikany i kraby. To wszystko w pierwsze 10 minut!!! 






Potem zawleklismy się na wyżyny ponad 400m (30 minut jazdy autobusem), a tam ogromne zagęszczenie żółwi. Jesteśmy na Santa Cruz. Żyje tu według naszego przewodnika jakieś 3000 żółwi jednego gatunku i 1000 innego. Lądowych, nie morskich. Ważą do 250kg. Taki, którego Darwin pod koniec XIX wieku ściągnął do Europy zszedł w 2006 roku! Składają jaja, które wyklują się po 120 dniach. Widzieliśmy z setkę żółwi w pół godziny. W styczniu, lutym, marcu zejdą niżej i na wyżynach zostanie kilka sztuk. Teraz było ich z 15 w zasięgu wzroku. Trochę sapały. Niesamowicie to to chodzi. Aż cała skorupa trzeszczy. 





Ważne: mamy 30 stopni z powodu el niño, a powinno być teraz 17! Pora deszczowa własnie się tu zaczyna. Ale dzisiaj upał bez zmiłowania. 





Jak sie zameldowałam w hotelu, pobiegłam zrobić mały rekonesans na Tortuga Bay: 2.8km od hotelu. Uwaga: czynne od 6h do 17h. Należy zabrać z sobą wodę. Ja nie miałam i pani miala opory, żeby mnie wpuscić. Ścieżka pagórkowata i wygodna, wybrukowana. Nigdzie się nie da zgubić. I po 20 minutach truchtania ukazała mi sie bieluteńka mączna plaża z czarnymi kamieniami wulkanicznymi. Ale bajer! Kilometr boskiego piaseczku, na tyle zbity, że dało się po tym fajnie przebiec. Fale groźne, czerwona flaga, zakaz kąpieli. Pod koniec plaży piękny brodzik, a w nim snurkujący turyści. I początek namorzyn, a w nich legwany morskie. Dalej, po drugiej stronie przyjemna zatoka bez fal. Miały tam być żółwie, lwy morskie i takie tam bajery. Zobaczyłam kilka pelikanów, jakieś rybki i jaszczurki. No i ludzi w wodzie, ale bez specjalnych tłumów. Nie miałam czasu na dłuższy pobyt. 







Ważne: wejście na ścieżkę wymaga rejestracji, ale nie proszą o paszport. Pamiętajmy, że dokument trzeba ciągle mieć przy sobie na Galapagos. Przynajmniej formalnie. 

Dodam, że ścieżka wiodła posród gąszczu z opuncjami drzewiastymi, widać sporo ptaków i rzeczywiscie się nie boją one ludzi. Coś genialnego. Choć mnie uszczęśliwiła piwerwsza zięba, taka od Darwina;)


Tymczasem nadszedł czas na miasteczko. Puerto Ayora to turystyczne centrum Santa Cruz. Stąd odpływają promy na inne wyspy za 60$ w 2 strony. Tylko, że czas płynięcia to z 2h minimum. W porcie podsypiają lwy morskie. Jak się ma chwilę wolną, to warto tu posiedzieć, bo cały podwodny świat tu się pojawia. Są pelikany, są rekiny, czasem i płaszczka się trafi: widziałam jedną. I łatwo coś zobaczyć, bo mamy tam regularnie z 15-20 osób, więc wystarczy podejść i od razu jest akcja. Nieźle wyglądają też imprezy skupiające się na samej zatoce. Dość tanie jak na tutejsze warunki. Galapagos jest dość drogie, w końcu żywi się turystyką. Koszulka 10$ w promocji, bez to z 30$. Każdy drobiazg z 4-5$: magnes, przypinka, wszystko. Zupa ziemniaczana to nie ekwadorskie 3-5$, tylko z 8-10. Sorry, taki mamy klimat. Kupowałam na stacji w ekwadorze napój litrowy na bazie mleka z cynamonem 2.5$, tu 3.20. I tak ze wszystkim. Pomysł z kupieniem głuptaka z ceramiki w Quito naprawdę był sensowny. Tu drewniany lew morski na 20 cm to już 90$. Nie mam pretensji, z tego tu żyją. Cieszy ta bliskość przyrody. Żeby zwiedzić Galapagos, musielibyśmy spędzić tu z tydzień lub dwa. Bez Ekwadoru. Zatem mamy ledwo liźnięcie tych wysp pełnych endemitów. Ciekawe, że już w pierwszym dniu zaliczamy większość hitowych widokówek: żółwie olbrzymie, lwy morskie, pelikany, legwany morskie, żółw morski, czerwone kraby, opuncje drzewiaste. Chyba z tych najważniejszych to głuptaki nam zostały i królestwo raf. Nic straconego, jutro mamy wolny dzień na odkrywanie Galapagos. Nie zamierzam czuwać nad basenem. Tu naprawdę jest co oglądać. 




Wyspa Izabela 

Wyspa San Christobal



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem