Indonezja: Witajcie u Jamie Olivera na Bali

Mój lot do Polski został przesunięty o półtorej doby, tylko, że nikt nic nie wie, a nasz Wszechmocny Przewoźnik nawet maila nie posłał, choć teoretycznie do wylotu zostało mniej niż 12h. O 3 rano byłam na lotnisku, bo kto normalny może smacznie spać w takim stresie, zupełnie niepotrzebnym. Wystarczy POINFORMOWAĆ, ale po co? Wydłubałam listę na 26.03 i jestem na niej. Zgodnie z tym na co wskazywała logika. Nikt nie przeprasza, nikt nie posyła smsów czy maili z wyjaśnieniem.




Dziś zmieniam hotel na dużo bardziej ekskluzywny z wspanialym egzotycznym ogrodem i przeogromnym basenem. Jutro nie wychodzi się na ulice, dlatego potrzebuję przestrzeni.



W południe pokój jeszcze naturalnie nie jest gotowy. Szukam obiadu, ale dziś święto i dużo restauracji pozamykanych. Czynne raczej garkuchnie. Turystów widać garstkę, może z 10 osób w sumie. Idę deptakiem nadmorskim w upale. Jest cudownie za ciepło. Szumi morze. Leżaki stoją samotnie wpatrujac się w horyzont. Kocham. I tak sobie trafiam na restaurację Jamie Oliviera. Wejść czy nie wejść? W sumie nie wiadomo ile człowiek jeszcze pożyje i co go dopadnie pojutrze. Trzeba żyć chwilą.







Muszę wypełnić ankietę gorączkowo-kaszlową i zmierzyć temperaturę. Jakbym wchodziła do lekarza. Ta prewencja mnie cieszy. Nie zamierzam oszczędzać. Wystrój nie jest może nadzwyczajny, powiedziałabym brytyjski. Pani pyta na wstępie czy mam jakieś alergie. Biorę sezamowy hummus z buraków z rodzajem placka, słoneczną sałatkę z grillowanymi owocami, wreszcie tagliatelle z owocami morza. Smacznie. Podane jak trzeba, czysto, elegancko. Snobistyczna knajpa zdziera ze mnie 454000 rupii (ze 120 zł), ale też niczego innego nie oczekiwałam. Miałabym za to 10 przeciętnych lunchy, ale przecież te chrupiące krewetki i ośmiorniczki będą mi towarzyszyć przez kolejny miesiąc! Po to się jeździ po świecie, żeby było wyjątkowo. Żałuję tylko tej knajpy w La Paz, w której nie byłam i nie zjadłam 24 przystawek, do każdej wino, w tym mrówka na liściu. El Gusto czy jakoś tak. Od tamtej pory nigdy nie żałuję sobie luksusu. Raz w miesiącu robię coś ekstra. To właśnie dzisiaj.

Wprowadzam się do Risaty dopiero po 16h. Ludzi praktycznie nie widać wcale. Robię geolokalizację basenu: woda jest idealna, nie zimna, nie zupowata. Basen jest ogromny. I tylko mój, póki co. To dlatego wybrałam ten hotel, blisko lotniska, z dużą przestrzenią i wieloma zaułkami, tak, że nie ma się wrażenia ścisku, każdy ma nieco intymności na własnym balkonie. Tak, to będzie bardzo przyjemne Nyepi 2020.

25 marca 2020 Dzień Ciszy 《Nyepi》










Obudziłam się o 5 rano jakbym rzeczywiscie miała dziś gdzieś lecieć. Sprawdzam pocztę: Lot nadal nie zawiadamia, że przełożyli wylot. Czemu mnie to nie dziwi? Dopiero popołudniu pytają mnie o kod miejscowości do której muszę pojutrze (27.03) się dostać. W hotelu jest, jak wynika z śniadaniowej listy, 6 osób. No wystarczy. Dla mnie osobiście Dzień Ciszy to Dzień Kijanki. Dawno tyle czasu nie spędziłam w basenie. Jeszcze trochę, a dopłynęłabym do stacji Księżycowa Przystań. Obczytuję "The Lido" Libby Page, które jakiś uprzejmy gość porzucił. Przytulam zatem anglojęzyczną lekturę. Nie zwykłam siedzieć, więc walczę z sobą, na szczęście opór nie jest wielki. O 18h dzisiaj zamykają basen, więc jeszcze parę długosci i idę odebrać zaległy "Welcome drink" z wczoraj. Najważniejsze to cieszyć się każdym dniem tak, jakby miał być tym ostatnim.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem