Malezja: Park Narodowy Bako na Borneo

O 7h50 wyszłam z hotelu poszukując autobusu nr 1 do Bako. Powinno coś być o 8h lub 8h30, tak nakazuje logika, bo z hoteli zabierają ludzi między 7h50 a 8h10, co logicznie wskazuje, że łodzie będą wypływać koło 9h. Park narodowy wymaga dostania się do niego drogą wodną jak willa Berlusconiego na Sardynii, tak! Ta willa!


Pierwszy przystanek jaki znajduję jest dla autobusów po mieście. Pytam ludzi: Bako? Tam - pokazują uprzejmi mieszkańcy. Ludzie tu są bezproblemowi, uczynni i przesympatyczni, nawet jak języka nie znają, to chcą pomóc.



Trafiam na duży czerwony autobus nr 1. Jest niedzielny poranek. Siedzi w głebi jeden pan. Podchodzi kierowca i wręczam mu 5 ringgitów. Wrzuca je do skarbonki jak w kościele. Od tego z tyłu nic nie chce. Kawałek dalej wsiada pani i wrzuca 1 ringgit. Cena oficjalna: 5 dla obcokrajowca i 3 dla tuziemca. Kierowca jest oddzielony szybą z dziurkami i sprawdza wpłacających w teorii, ale widzę dużą łaskawość. Białaska opłaciła kurs dla całego miasta!

W sumie to ciężko ustalić przystanki, bo każdy wysiada gdzie chce. Ten na środku ronda, ten na żądanie pod jakąś bramą. Siedzę naturalnie w pierwszym rzędzie. Kuching jest zaskakująco nowoczesnym miastem. Ma obszary zaniedbane i wręcz wzorcowo utrzymane w detalach.

Na miejscu koło łodzi jest doskonała organizacja, choć budy wokoło sugerują co innego. Kupuję przejazd łodzią: 40 MYR i wstep do Parku Narodowego Bako 20 MYR. Dla Malezyjczyków 30 i 10, ale ja płacę jeszcze taksę rzadową za kolor skóry. Czekam pół godziny: musi być 6 osób na łódź, ale można mieć też "prywatny transfer" za dopłatą, co maja ci, którzy kupili wycieczkę w mieście za 290 MYR. Po kwadransie dopływam "jetty" - zakrytą łódeczką, mini jet.



Na miejscu rejestruję wyjście i ruszam na najpopularniejszą trasę. Nie muszę mieć przewodnika i rozgadanych współwycieczkowiczów, co ma swoje zalety. Małp nie widziałam ani ja, ani nikt, choć reszta była wyposażona w rangersa. Mijam 2 Polki. One zrobiły strandardową trasę, ja tę i pół kolejnej. Miałam z sobą 2 butelki wody, razem 3 litry i to było w sam raz. Co wypiłam, to i tak wyszło przez skórę. Jakbym do wody wpadła. Chce mi się pod prysznic. Trasa jest bardzo śliska, zygzak góra-dół. Jak w grze komputerowej, idzie chłopek, hop do góry, za chwilę, hop w dół. Źle skoczy, traci życie, ale tylko w grze! Mostki i drabinki, kamienie i korzenie.  Nie jakoś bardzo trudno, ale ja ostrożnie stawiam kroki nasłuchując przy tym ruchu w koronach drzew. W sumie taka jedna trasa wystarczy. I tak można wykręcić ciuchy.

Baza jest na plaży, ale trzeba uważać na... krokodyle. Ja uważam na to, żeby nogi nie skręcić. Zarejestrowałam wyjście i powrót. Przy samej bazie odnalazłam szereg małp, silver monkey mówią, ale to jakieś inne langury.  Jest mama z jeszcze pomarańczowym małpiszonkiem, ktorego jak zabawkę sprawnie przerzuca sobie skacząc, czasem tarmosi młode za łepek. Widziałam 1 nosacza, ale siedział wysoko i wcale nie chciał się integrować spogladając na tłum ludków z aparatami latajacy wokoło. Z dobrym zoomem ściągnęłabym go do pudełka, z telefonem raczej słabo.

W sumie to można tu nigdzie nie chodzić i opalać się na plaży. Kąpiel raczej tu odpada, bo mogą się pojawić krokodyle. Małpy może same przyjdą, wersja dla leniwych. Ja przemoczyłam ubranie w inny sposób. Jeśli chodzi o małpki, ten sam problem co poprzednio: w lesie są owoce, lepiej zwiedzać Borneo w porze mokrej. Pytałam o nocleg w parku, ceny koło 200 zł, ale wszystko full. Musi być rezerwacja z wyprzedzeniem. O 14h30 mam się upewnić czy nikt nie zrezygnował, ale wolę miasto.

Choć nocna dżungla jest intrygująca, innym razem. Myślę czy tu nie wrócić za parę dni, ale raczej odpuszczę. Nie bardzo rozumiem tego samotnego nosacza, gdzie reszta towarzystwa?

Zjadłam ostrą zupę, jeszcze godzina, więc kładę się na ławce i patrzę w morze. Zamówiłam sobie pokój w Kuching na kolejne 3 noce, bo to zdecydowanie najlepszy punkt wypadowy. 51 zł za noc. Nie muszę mieć luksusów. W sumie to lubilam mój pokój w Chiang Mai, prosty i z łazienką. Szukam czegoś w ten deseń.

Tymczasem po przypłynieciu do przystani skąd wypłynełam rano rozglądam się za przystankiem. Patrzę, a to mój autobus do Kuching. Odjazd za kwadrans. Wszystko jest świetnie zorganizowane. Trzeba tylko odkryć skąd autobus rusza rano o 8h. Powrotny 15h30. W wysokim sezonie łodzie wypływają z parku nie o 15h, tylko o 16h30.

Mój nowy hotel mnie zachwyca. Nie spodziewałam się prawdziwych 3*. Taka nasza Campanile 2*. Opinie są różne, ja mam fajny pokoik zaskakujaco czysty. Tune Hotel Kuching, polecam. Zaraz sprawdzę czy mają filie w innych miastach, bo to sieciówka.






Na zdjeciu powyżej 
na samym środku jest nosacz




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem