Tajlandia: Chiang Mai - podboje królestwa Lanna


O 6h30 wylądowałam w Chiang Mai. Z Bangkoķu lot trwa z półtorej godziny. Zasnęłam jeszcze przed startem: bardzo zdziwiła mnie zatem pobudka. Jedzenie. Zamówiłam obiad na 6 rano? Niemożliwe! A jednak tak: ryż z kurczakiem na ostro o świcie, to będzie niezły dzień!


Wychodząc z lotniska ominęłam tłum taksówkarzy żądnych roboty, za 30 bath autobusem podjechałam do centrum. Do hotelu doszłam 300m pieszo. Wat Phra Singh obeszłam od tyłu, tak się złożyło, że google pokazał mi najkrótszą drogę. Potem się zorientowałam, że jestem 40 Bath do przodu, bo tyle kosztuje bilet, ale o 7h jeszcze nikt nie sprzedawał.

Manon trudno nazwać hotelem. Raczej kwaterą. Miejscówka doskonała. Na poziomie moich pokoi w Lopburi, Luang Prabang czy Vang Vieng. Skromnie. Mój pokój był gotowy. Na taki cud liczyłam. 3 piętro, windy brak. Tak to jest jak się płaci 66 zł za noc! Prysznic! Bosko! Odespałam nockę.

12h30 drugi shower. O 13h kupiłam wycieczkę do wioski Hmongów i do świątyni Doi Suthep z widokiem na gigantyczne Chiang Mai (1.7 mln mieszkańców). Wyprzedaż last minute: 500 Bath. Skąd taka cena nie mam pojęcia, mam broszurkę, to pisze 600 do 1900 w zależności od bajerów typu Farma Motyli, Farma Orchidei, Farma Węży, hidden Temple, Sticky Waterfall, wodospad Huay Kaew, park wodny, słonie. Wszystko w 105 kombinacjach.

Zdążyłam w 20 min zjeść pad thai i kupić napoje w 7/11. 13h20 już jechałam na mój minitour. Godzinę i wiele zygzaków później cieszyłam się spotkaniem z dziećmi w lokalnych strojach. Wioska Doi Pui brzydka, blaszane dachy, jak na złomowisku. Za to towar przedni: ludowe stroje, japonko-botki, torebki z frędzlami.

Król pozwolił ludności Hmong tu pozostać i dał im tajskie dokumeny, choć to lud pochodzenia birmańsko-chińskiego, ale musieli spalić poletka opium. 1kg opium był wart 1kg złota. Od tej pory uprawiają kawę. Wioska nie jest urocza, pół godziny jednak to mało na cokolwiek, nawet do punktu widokowego nie doszłam.

Za to Doi Suthep robi wrażenie. Wjeżdżamy 100m "gubałówką", schodzimy w dół schodami. Świątynia jest bardzo birmańska w stylu, mnisi modlą się i biegają ze złotą tkaniną wokoło stupy, wszystko się błyszczy, jest to miejsce zdecydowanie uduchowione. Zresztą miał je wybrać biały słoń niosący relikwię kości Buddy, skoro tutaj się zatrzymał miejsce uznano za święte. Są kwiaty z banknotami, dzwoneczki, tradycyjne trociczki, świeczki, ogień i kwiaty lotosu. Uwielbiam takie miejsca. Nie ma tłumów. Widok z góry na całe Chiang Mai: stąd widać, że to ogromne miasto, lekko z prawej lotnisko i mój kwadrat "starówki" też się wyróżnia. W sercu tego kwadratu, błyszczy oko Złotej Świątyni i tu właśnie mieszkam.

Wracam do centrum i analizuję opcje na kolejne dni.
Jutro: Park Narodowy Doi Inthanon
Pojutrze: Małą grupą po świątyniach w Chiang Rai

Zostają mi 2 dni: jeden cały - kajaki lub rafting, ale jeszcze nie ma grupy. Przed wylotem: wolny poranek może na Zoo. Nie mam czasu na wioskę Pai, ale na to trzeba 2 dni i sporo odwagi: w jedną stronę się jedzie vanem 3h30 i jest ponad 1700 zakrętów. Nie mam pewności czy jest ona warta takiego wyzwania, więc na potem.

W związku z brakiem chińskich turystów ceny są zaskakująco niskie:
- proste danie obiadowe dla małowymagających - 40 bath
- owocowe smoothie - 30 bath
- masaże od 120 bath




































Komentarze

  1. Już zazdroszczę kolejnych azjatyckich wycieczek. Zarazilas mnie pięknem nie tylko Tajlandii, ale wzbudziłaś ciekawość aby poznać resztę Azji i będę tam na pewno częstym gościem :) Za to pozytywne podejście i wszystko inne bardzo dziękuję!
    Ps. Jak czytam to głos w głowie przypomina ten mówiony jeszcze wczoraj przez mikrofon 😝

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem