Tajlandia: Świątynie Chiang Rai

Tajlandia - kocham! Takiego poranka się nie spodziewałam. 7h10 ruszam w trasę vanem. Nie ma jak niedzielna pobudka o 6h! Kto rano wstaje, ten będzie mieć piękny dzień.


Poczatkowo mam wątpliwość czy przejazd do Chiang Rai i z powrotem w jeden dzień to dobry pomysł (w 2 strony 6-7h): droga w produkcji, tu na razie jest ściernisko, ale będzie autostrada. Z Chiang Mai (Nowego Miasta) jadę półtorej godziny do Chiang Rai, które jest nieco starsze i spokojniejsze. W sumie to w Chiang Mai też nie jest jakoś nadmiernie tłoczno, ale to urok starówki. Jak ktos mieszka na Floriańskiej w Krakowie to też korkami wokoło nie ma się co przejmować. Muszę doprecyzować, że jedzie się dobre 3h, ale po półtorej godziny mam cudny postój.

Hot Springs: gorace źródła przy powstajacej autostradzie to zdecydowanie rewelacja poranka. Pomijam coś, co Tajowie zwą "happy room", czyli wc za 5 bath. Otóż 20 minut na parkingu to moczenie nóg w specjalnych minibasenach z ciepłą wodą i jedzenie gotowanych w gejzerze jajek - 3 sztuki za 20 bath. Można zdecydować się na opcję wielojajową, bo są też mniejsze w ciapki, jak przepiórcze. Pytam Katie, naszej przewodniczki: kuropatwa (partridge), perliczka (guinea fowl)? Chyba to pierwsze. Najfajniejszy gejzer jest z drugiej strony ruchliwej autostrady, ale nie tracę czasu i moczę nogi, gejzery przerabiałam w Nowej Zelandii, więc odpuszczam. Pytam czy są tu jakieś baseny termalne i dostaję odpowiedź co zrobię z porankiem przed lotem o 15h za 2 dni: w Chiang Mai są termy!! No Budda tak chciał! Od 4 dni się zastanawiam jak wykorzystać anulowanie porannego lotu do Kuala Lumpur i przesuniecie lotu na 15h. To ma sens.




Po przerwie droga jeszcze stara, porządna dwupasmówka pośród pól ryżowych.

Katie, masz pojęcie kiedy skończą? - pytam przewodniczki.
Za 10 lat, that's Thailand - odpowiada.

Jakbym miała doradzić: przylot przez Doha do Chiang Mai + program w tym Pai (2-3 dni) + bajery wokoło miasta. Nastepnie Chiang Rai i stamtąd łodzią w 2 dni do Luang Prabang ze zwiedzaniem po drodze. Potem przelot do Bkk, albo przez Vang Vieng (4h na południe) do Vientiane (kolejne 4h), skąd są liczne możliwości. Jeszcze mnie kusi Laos południowy. To innym razem.

Moja wycieczka miała jeszcze inną wersję: Złoty Trójkąt i Birma, ale kosztowała dwa razy tyle i przygraniczna wioska mnie nie kręci. Nie jeździ sie do Czeskiego Cieszyna, tylko do Pragi. Po co mi kolejna zakurzona wioska? Jak się zdarzy, to ok, ale, żeby tracić czas i na siłe bujać się po dziurach na urlopie, to niekoniecznie.

Biała Świątynia już z zewnątrz robi ogromne wrażenie. Lśni. Jest jak z innego świata. Przerysowana. Kumulacja płomieni. Czy warto inwestować 100 Bath na wstęp? Wnętrze jest zaskakujące. Pikaczu i Spiderman, ten świat i jakiś inny, daleki, piekło i dziwy. A przed nami modli się mnich, wyglada jakby miał w swej woskowej głowie ukrytą kamerę. Patrzy uporczywie, wpatruje się w ten zwariowany świat XXI wieku. Patrzy gdzieś w dal, a może czyta we własnym wnętrzu? Za nim złoty Budda, za nim kolejny - Biały i wreszcie na ścianie potężny, namalowany trzeci Budda. Jak kolejne stopnie wtajemniczenia. Medytacja prowadzi do zaprawdę przedziwnych stanów ducha i wierzę, że buddyści są w stanie wejść na taki poziom jaźni, jaki to miejsce pokazuje. Słyszałam o tym w Tybecie. Teraz to zobaczyłam. Można to uprościć, spłaszczyć mówiąc, że autor chyba był na polu opiumowym. Nie o to chodzi, ale zrozumienie tej wizji nie będzie proste. Mnie ujął Pikaczu.













Po prosym rosole z makaronem jajecznym i wieprzowiną (dzisiaj niedziela) poszłam zobaczyć galerię obrazów autora światyni. Tomasz Sętowski tudzież Gaudi w tajskiej wersji. Szkoda, że między 12 a 13h20 jest przerwa na lunch. Wspaniałe obrazy. Co prawda ktoś może się zastanawiać po co nomadzie kolekcja obrazów, ale to takie echa sprzed 15 lat jak zaczynałam kolekcjonować sztukę.

Pozostaje mi kawa z Białą Świątynią w tle, nie mogę się napatrzeć. Jakby Królowa Śniegu zamroziła to cacuszko. Tchnienie zimy czuć w tym upale, więc dogrzewam się kawą zbieraną na wzgórzach północy Tajlandii. To nie kawa z księżycem, to cappuccino z serduszkiem. W końcu dzisiaj Dzień Kobiet. Tajki w zwiewnych szatach pozuja do zdjęć, wiele w maskach, taka teraz moda. Rodziny pozują po kwadrans. 3-2-1. Ten z lewej się ruszył, powtórka, 3-2-1. O nie! Dziecko odwróciło głowę. 3-2-1. Co znowu? Ciotka ma zamknięte oczy. Jak ciocia wyjdzie na pamiątce z Chiang Rai, która zawiśnie dumnie w jej salonie masażu w Bangkoku i to w formacie zdjęcia ślubnego? Tak mi tu dobrze, że kawy pić zapominam. Ludzi sporo jak na kraj objęty zarazą. Maski noszą, ale życie wolno się toczy swoim rytmem. U nas też już od Wielkanocy się sytuacja uspokoi. Oby.

Blue Temple mnie zdecydowanie mniej wzrusza. W sumie to nie niebieska, a Kobaltowa Świątynia, bo kolor niczym sklepienie w Kościele Mariackim. Przynajmniej z zewnątrz nie jest aż tak efektowna. Za to w środku biały Budda jest wyraźnie zrelaksowany. A może to ja jestem jakoś bardziej odprężona. Nic dziwnego, w środku gra przyjemna muzyka relaksacyjna. Kolory też bardziej niebiańsko-błękitne. Odmiana po świątyniach chińskich złoto-czerwonych. Wnetrza pilnuje wąż Naga, co Buddę ochronił swoim płaszczem jak padał deszcz. Sam chciał zostać mnichem, ale że nie był człowiekiem zawsze jest na wejściu, by strzec Oświeconego. Katie jest pierwszą w moim życiu przewodniczką, która tak jak ja stara się opowiedzieć ludziom czym jest buddyzm, co mnie niezwykle cieszy. Zwykle słyszę, że zbiórka za 40 minut w autokarze, toaleta tam, lody tu. Stara się.






Wreszcie: Black House. Miejsce, gdzie była pracownia zmarłego 6 lat temu Thawan Duchanee. Jego prochy znajdują się wewnątrz wieży pośrodku budynku połączone nicią z jego popiersiem. Sztuka rogata: artysta lubił wszelkiego rodzaju poroża i robił z tego meble. Na solidnych drewnianych stołach skóry gigantycznych krokodyli. Wokoło krzesła z piekła rodem. Dziś dom to muzeum-mauzoleum. Czemu dom jest czarny? Bo taki kolor lubił mistrz. Rzeźbione bramy wewnątrz są wspaniałymi przykładami współczesnej tajskiej snycerki. Zasługi mistrza dla rozwoju tutejszej turystyki są nieocenione. Dom jak twierdzę otacza pusta fosa, jej znaczenie jednak sięga średniowiecza.

Thawan Duchanee przez 40 lat ksztaltował tajską sztukę współczesną. Zmarł w wieku 74 lat w 2014 roku. Był po prostu osobowością. Nie dawał się zaszufladkować. O tej postaci nic nam Katie nie mówi, więc się douczam z BangkokPost.com.

https://www.bangkokpost.com/life/social-and-lifestyle/430393/thawan-duchanee-losing-a-legend

https://en.m.wikipedia.org/wiki/Thawan_Duchanee

https://www.bangkokpost.com/thailand/general/1149198/thawans-black-house-commences-charging-visitors

















Do trzeciej zaliczyliśmy 3 świątynie plus czas na obiad. Do tego kawa, rześki kokos i na koniec mango smoothie. Chcę tu zostać. Zostało mi pospać na powrocie i zaplanować coś na jutro. Ostatni cały dzień w Chiang Mai. Pomysł już mam. Opowiem wam jutro.

Tymczasem o 19h wróciłam do hotelu pod którym rozgościł sie niedzielny night market, czas na skromną kolację i masaż stóp.

C.d.n.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem