Malezja: W Chiński Nowy Rok






30-milionowa Malezja o powierzchni zbliżonej do Polski jest celem mojej kolejnej podróży. Być może w marcu znajdę czas, żeby bliżej się przyjrzeć temu muzułmańskiemu krajowi. Nęcą mnie nie tyle orangutany na Borneo (tak, tak, północna część wyspy to też Malezja, choć 600km dalej), bo tych mam dostatek na Sumatrze, ale nosacze sundajskie. Lecę do Kuala Lumpur w Chiński Nowy Rok (25 stycznia 2020). Właśnie tłusta świnia odchodzi w niepamięć i zastąpi ją mądry szczur, który podstępem wyautował ślicznego, lecz leniwego kota sprzed oblicza Niebiańskiego Cesarza. Za dwa dni będę opowiadać szczegóły tej historii mojej nowej grupie w świątyni Thean Hou.

O ile w Kambodży czy Laosie aż 80% ludzi żyje z rolnictwa, tutaj tylko 40%. Znaczną część Malezji nadal pokrywają lasy, ale wycinka zubaża te ekosystemy, więc za parę lat może nie być czego tu zwiedzać. Nawet z samolotu widać plantacje palmy olejowej, nie jest dobrze.

Tymczasem na lotnisku w Bangkoku zamieszanie robi telewizja. Wcale nie jest strasznie: bilet kupiłam w AirAsia dwa tygodnie temu w bardzo niskiej cenie. Check in w automacie zrobilam wczoraj (numer rezerwacji plus skan paszportu), więc nadanie bagażu 3h przed odlotem idzie mi w parę minut, do wizy wyjazdowej kolejki nie ma, a kontrola osobista jest równie ekspresowa. Jestem zachwycona, bo urzędniczka nie marnuje mi czystej strony, a liczba pieczątek to już 90. Straszenie ludzi pełnymi terminalami wpływa korzystnie na moją kartę debetową. Zawsze szłam pod prąd. Niby ludzie mają maski, ale większość zahacza je o uszy, a nosi pod brodą. Rodzice sami noszą, a dzieciom pozwalają biegać bez. Panikę napędza telewizja. Przed halą stoi z 40 samochodów różnych stacji szukajacych sensacji. Na samym lotnisku jest tak samo jak tydzień temu, gdy wylatywalam do Vientiane.

Samolot z Bangkoku rusza o czasie, ale sporo czekamy w korku samolotowym na odlot. Kiedy raz zakaszlałam w samolocie, dwóch Chińczyków obok zwiało w popłochu. Wiedziałam, że najbardziej mam się obawiać zwykłych obywateli wystraszonych przez telewizję.

Ląduję i przestawiam o godzinę zegarek. I tu zaczyna się Sajgon: koleja do wiz to godzina. W sumie nie ma tragedii, bywa, że w zwykły dzień czeka się półtorej jak donosi mój nowy kolejkowy kolega z Singapuru. Mam pecha: urzędnik wbija się na pustej stronie. Bardzo źle. Zbieram moje 25kg bagażu z taśmy (za dwa dni muszę odchudzić walizkę o 5kg przed kolejnym lotem) i ruszam do miasta. Nie wiem jeszcze jak.

Dopytuję w informacji: ekspresowy pociąg - 31 minut do centrum. 55 ringgitów, z karty zżera 52 zł. A jest daleko, coś jak Pyrzowice w stosunku do Katowic. Na centralnym zmieniam walutę, bardzo dobry kurs. I szukam taksówki. Muszę zapłacić z góry i to jest super, bo w Bangkoku mnie wszyscy okradają (za dowóz na Don Muang Airport żądają 400-600 bath, a według taksometru należy się 180!!). Tu płacę 13 ringgitów, około 12 zł, ale z Centralnego do Chinatown blisko.



Po kwadransie wprowadzam się do hotelu w centrum China Town (metro Pasar Seni) i jest pięknie. Za oknem szaleje night market. Wszędzie lampiony. Czerwień na szczęście miesza się ze złotem. Budy z jedzeniem, tłum. Królują kociołki, wybiera się kilka rodzajów szaszłyków mięsnych, warzywnych, owoce morza i gotuje w garnku na własnym stole. Mnóstwo smażonych dań z woka. Kuchnia hiduska, chińska, fast food, jest wszystko. O Sars i maskach nikt tu nie pamięta, wiadomo: zarazić można się tylko na lotnisku. Jest gorąco. Nie wygląda na to, żeby miało być jakieś odliczanie o północy czy coś, zwykły dzień.

W hotelu mówią mi, że autobusem do Malakki dojedzie się w 2h (145km). Rozważam.
W końcu to tam zaczęła się kolonizacja portugalska, a potem walka o wpływy nad cieśniną z sułtanem Aceh z północnej Sumatry i potomkami sułtana z Johoru (tereny koło Singapuru). Ostatecznie tych ostatnich wsparli Holendrzy i w 1641 roku podbili Malakkę. XIX wiek należy do Brytyjczyków. Dopiero w 1957 roku kraj odzyska niepodleglość.

Minęła północ. Wychodzę na ulicę. Sklepikarze leniwie krzątają się zamykając kramy. Fajerweków brak. Noc jak każda inna w China Town.  Wreszcie! 22 minuty po północy krótka seria 20 petard. I tyle. Widocznie nie było wyprzedaży.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem