Kambodża: Tonle Sap

Siem Reap jest takim Disneylandem dla turystow: masaże, pyszne jedzenie za 3$, przyzwoite hotele. Czym jest dzisiaj Kambodża przekonamy się, gdy tylko zajrzymy nad jezioro Tonle Sap. Pół godziny później i jesteśmy już w innych realiach. Akurat mamy porę suchą, jest styczeń 2563 roku ery buddyjskiej. Nie ma typowej wilgotności. Komarów mało. Jest jak podczas polskiego lata, jego cieplejszych dni, naturalnie. Wsiadamy na łódź, która czasem trochę szoruje po dnie, poziom wody niski. Płyniemy. Wokoło bieda. Nie ubogość, ale raczej nędza. Domy z drewna kryte rdzewiejacą blachą. Brakuje wszystkiego prócz dzieci, tych tu dostatek. Rodziny 17-osobowe nie są rzadkoscią, wiadomo, jak rodzi się w domu w zerowych warunkach higienicznych, to umieralność jak w średniowieczu. Dobrze mieć dużo córek, za każdą rodzina zbierze równowartość samochodu. Jakiej klasy to już zależy od urody. Szkoła? Po co komu edukacja, jak tu 85% to rybacy i rolnicy? Jeszcze są zasoby, jezioro nadal czterokrotnie powiększa powierzchnię podczas roztopów w Himalajach. Błotniste wody Mekongu zasilą jezioro i sprowadzą ryby, które podczas gorączki upałów uciekają z gorącego beztlenowego garnka jakim jest pułapka tego akwenu w górę rzeki. Ludzie nawet dwanaście razy w roku przemieszczają swój pływajacy dom, wodny ogród i wszelkie zasoby poszukując ryb. Pola lotosów, na brzegach domy na wysokich palach, jeszcze jakaś chuda błąkajaca sie kura, która zwiała spod koszyka się nawinie, ale krowa to już prawdziwy rarytas. Pływających krów to tu nie ma. Może jakiś jeden bawół wodny, ale też słabo. Tuż za rogiem turystycznego raju slumsy ma wodzie, bez prądu, bez perspektyw, taki policzek wymierzony naszej realności. Od razu mrówka w łazience czterogwiazdkowego hotelu przestaje być problemem. Globalizacja zamyka tych ludzi w ich własnym kraju, niektórzy nigdy nie opuscili jeziora. Mówi się, że dzieci uczą się najpierw pływać, a potem chodzić. Władza walczy z żebraniem, dzieci pływajacych w balii nie widzimy, ale jest rano, może są w wodnej szkole podstawowej, bo naturalnie te ich miski widzę. Państwo apeluje do turystów: nie rozdawać cukierków i pieniędzy, bo to sprawia, ze nawet tych kilku klas te maluchy nie skończą. No ale ten jeden cukierek? Ciężko tłumaczyć "pomagajacym" turystom, że to jest zło. Czy ci ludzie są głupi, bo nie mają szkoły? Otóż nie! Potrafią ustalić gdzie są najsmaczniejsze ryby, jaką przynętę na nie zastosować, polują na węże, znaja właściwosci medyczne lokalnych roślin, co na malarię, a co na ból brzucha, hodują krokodyle (nie, nie wolno ich wwozić do Unii!, zresztą gratis do nich dołączają w pakiecie uroczego kambodżańskiego męża z jednym zębem). Ci ludzie po swojemu szanują przyrodę, która ich karmi, choc tani plastik ich zalewa. Dostosowali się do rytmu zmian przyrody, do pływów jeziora. Są jednak częścią globalnej gospodarki, choć sami o tym nie muszą wiedzieć. Na międzynarodowym Mekongu powstają coraz to nowsze zapory, ryby już nie mogą wędrować w górę rzeki, by przetrwać upały. Zmiany są zbyt szybkie. Słodkowodne delfiny z tej strefy są dziś rzadkością. Jaka przyszłość czeka tych, którzy chcą żyć dalej jak ich dziadkowie? Za kolejne 2447 lat nadejdzie następny Budda, jak się tu mówi. Co zastanie?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem