Malezja: Batu Cave















Nowy dzień, nowe odkrycia. Zazwyczaj przylatuję do Kuala Lumpur i biegam, załatwiam, działam. Dziś korzystam z okazji, żeby się wybrać do najważniejszej hinduistycznej świątyni tego kraju. Batu cave. W latach 60 XIX wieku wydobywano stad guano, potem miejsce to zajeli Tamilowie. Pod koniec XIX wieku umieszczono tu swiety posąg i zaczał sie ruch pielgrzymkowy.  Będzie kolorowo, czeka mnie folklor i wiele doznań duchowych. Jak się tam dostać? Wersja 1: pociąg z stacji Kuala Lumpur, niedaleko stąd. Wersja 2: sprawdzę azjatyckiego Ubera czyli Grab. Wyszło, że opcja druga. Ładuję aplikację, skanuję moją twarz i dostaje numer rejestracji samochodu. Widzę go online na mapie, korzystam z hotelowego wifi. Czekam 12 minut. Tuż przed przyjazdem kierowca do mnie wysyła wiadomość, że stoi na światłach i że dojeżdża, ale to wiem z mapki. Wsiadam. Do celu jest ponad 10km. Na samym wjeździe pod bramę korek. Wysiadam, płacę 21 ringgitów, bo na tyle aplikacja wyceniła przejazd tego kierowcy i już mnie nie ma.

Hinduizm to bardzo stara religia, wokoło światyni kwitnie sprzedaż dewocjonaliów, kaganków, świeżych kwiatów. Jest też wypożyczalnia strojów świątynnych, ale moje spodnie spelniają oczekiwania, nikogo nie gorszę. Od wejścia widzę dużoooo schodków, a jeszcze więcej Hindusów wspinających się do górnych ołtarzy. Wszystkich wita bóg wojny Murugan ustawiony tu w 2006 roku. To on pokonał demona Surapadama. Jest duży. Bardzo. Prawie 43m. Brama Floriańska w Krakowie ma 34.5m. To syn Parvati i Siwy, brat Genesha. Jego zwierzęciem jest paw, to na nim się on przemieszcza. Czasem widać go z kogutem. Szczególnie czczą go Tamilowie. Związane z nim świeto Thaipusam (od nazwy tamilskiego miesiąca thai) to liczne procesje podczas których ochotnicy się umartwiają i to wcale nie symbolicznie. Noszą też kavadi, rodzaj ozdobnej dekoracji stojacej na wbitych w skórę hakach i stalowych pałąkach. Popularne jest przekłuwanie szpikulcem policzków i języka.  Czasem przybywa tu i ponad milion ludzi.

W 2020 roku Thaipusam przypada 8 lutego. W 2021: 28 stycznia. W 2022: 18 stycznia. Data zależy od faz księżyca. Wierni przynoszą bóstwu pomarańcze i żółte kwiaty, a także owoce. Ubierają się na żółto.

W Kuala Lumpur ludzie mają wolne podczas świeta, a ulicami idą korowody, takie nasze Boże Ciało połączone z karnawałem w Rio. Wtedy też przybywa najwiecej pielgrzymów.

Ja najpierw wchodzę do światyni dolnej, oczywiście boso. Niech Siwa porazi piorunem tego, który mi ukradnie buty! W środku tłum. Dzieciaki mają ogolone głowy i posmarowane na żółto proszkiem. W ogóle dominuje żółty kolor. Całe rodziny są na żółto. Gdybym była w Tajlandii, uznałabym, że jest poniedzialek. Tu jednak jest niedziela. Wewnątrz odbywają się liczne pokłony, malusie dzieciątka odbywają tu rodzaj chrztu, ale i dorośli są błogosławieni. Jest barwnie. Taplam się w hinduskim szczęściu. Pielgrzymi zapewne marzyli o tym, żeby tu przybyć. Są całe rodziny, od seniorów ledwo chodzących po najmłodsze maluchy. Stoją w kolejkach, gadają , co chwilę poruszają głową na boki. Niektórzy mężczyźni chodzą z gołą klatą, a nad kostkami nóg mają dzwonki, więc słychać ich każdy ruch. Jest gwarno i duchowo. Wracam po buty i pędzę na górę.

Schodów jest za dużo. Ludzi też. Nie liczylam czy rzeczywiscie są 272 stopnie. Jaskinie 100m nad ziemią robia wrażenie same w sobie. Są ogromne z potężnymi naciekami. Są miejsca, gdzie wolno wejść tylko boso, ale można też wszystko zobaczyć z zewnątrz w butach, bo nie ma murów i widać wszystkie rytuały. Turyści są mniejszoscią, nieco zagubieni w tej wrzawie. Są naturalnie rakze zywe koguty. To nie jest tak, że jest 20 grup i 5 Hindusów. Nie, tu są setki wiernych, turyści są niewidoczni. Wejście jest strome, zejście to już wyczyn. Co 2 stopnie stoi Hindus robiąc sobie selfie, jakby tłum aktorów zszedł z bollywoodzkiego planu. Omijam, omijam, a mam chyba z 700 zdjęć. Nie własnych! To jednak nie Chiny, nikt nie prosi o zdjęcie z Europejczykiem. I dobrze.

Idę na pociąg, mam 10 minut do odjazdu i tu się plan zawalił. Trzeba kupić bilet - kartę. Kolejka jak na Centralnym w Warszawie x 5. Część kupuje po 5 biletów, więc idzie szybko. O 2 minuty za późno. Pociąg do Tampin mi odjeżdża. Kolejny za półtorej godziny. Stamtąd bym pojechala do Malakki. Może i dobrze, za 25 minut mam kolejny do stacji Kuala Lumpur. W środku kostnica, do Tampin i tak bym nie dojechała. Wracam do China Town. Starczy na dziś.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem