Laos: Tak Bak o 6 rano (Luang Prabang)

Od 5h10 już biegam po mieście. Tuż pod moją kwaterą prężnie rozwija się handelek. Praży się mięso na grillu, dla turystów, bo mnisi przecież go nie jedzą. Panie zbierają jałmużnę "dla mnichów". Pieją koguty. Luang Prabang nie jest miastem w naszym wyobrażeniu.


Budynki mają co najwyżej dwa piętra, rzadko trzy. Po ulicach zaczynają krążyć turyści. Słyszę "pam, pam... pam, pam": jakiś gość sobie śpiewa. Ulica, przez którą wczoraj nie dało się przejść, bo zastawiona była targowiskiem, dziś lśni czystością, nikt by nie wpadł na to, że wieczorem tutaj takie ożywienie handlowe. O 5h40 mija mnie pierwsza grupa mnichów: idą rządkiem, kiedy się odwracam, znikają. Podeszłam w tył do rogu, nie ma, zdematerializowali się. Na ulicy śpi jakaś para, wyglądaja na biednych pielgrzymów, których nie stać nawet na pokój w najtanszym hotelu. I nagle pojawia się elegancko ubrana i uczesana starsza pani oczekująca na mnichów z jedzeniem. Usiadłam kawałek dalej i słyszę ponownie "bam, pam, tararamtam, tam, tam", mój śpiewający gość. Stanął obok i śpiewa...
Odpowiada mu gekon. Podchodzę dalej, tu już gotowa scenografia czeka na turystów: kramiki z ryżem, stołeczki, oświetlenie. Tłum wrzaskliwych turystów głodnych sensacji z różnych azjatyckich krajów. Europejczycy, czyli Francuzi stoją z boku w ciszy zdegustowani jazgotem. 6h10, towarzystwo się rozchodzi, ale nadchodzi kolejna grupka 11 mnichów w pomarańczowych szatach. Sprzedawcy z wolna sprzątają stanowiska dla turystów. W tle z jakiegoś sklepu słychać lokalną płaczliwą muzykę. Pani gasi światła, 6h15: już po wszystkim. 6h30, spotykam kolejną bosonogą grupę rozespanych mnichów. Chyba trochę zaspali. Turystów już nia ma, ale pojedyncze osoby nadal czekają. Odjeżdżają tuktukami ostatni turyści, staruszki zabierają swoje krzesełka. Dość walki o dobrą karmę, czas na śniadanie.



W Wacie Sobounheuang widzę otwartą salę, mnisi spożywają ryż. Zaczynają nowy dzień. Niebo się zaróżowilo. Dochodzę do końca półwyspu tonącego w bugenwiliach, daturach i ikserach. Są i potężne gwiazdy betlejemskie, bo w maturze to spory krzak. Nad Mekongiem rozciąga się płaszcz mgły. Koguty się przekrzykują na drugim brzegu. Przeszłam się po bambusowym moście, skrzypiał i pracował. Bardzo sprytne rozwiązanie. Fajne miejsce na zachód słońca.


 Po 7h otwierają się restauracje serwujące śniadania. Kupuję kokosa za 10000 i wodę 1.5L za 6000. Pierwsze łodzie odpływają o 7h, ale są i rejsy o 10h z lunchem oraz o 16h na zachód słońca. Trafiam na poranny targ. Sprzedaja tu najróżniejsze formy śniadania: smazone nogi kury, małe ptaszki z grilla, są i sandwiche, różne placuszki, smażone bananki, taro, można zamówic kiełbasę, jajka sadzone, ale też zupy czy sałatkę z papai. Klientów nie brakuje, choć jakiegoś oblężenia nie ma. Biorę kawę, chciałam z mlekiem, ale mają tylko skondensowane słodkie, więc piję czarną zagryzając rodzajem pączków w kształcie bananów. Płacę 10000. Pod kwaterą wyrasta duży targ: chcę kupić owoce, ale mogę tu zdobyć tyle różności, że postanawiam poogladać co tu mają. Ryż w plastikowych misach naturalnie na wagę tworzy ładne stożki, węgiel drzewny, maczety, kwiaty dla domków duchów, stosy warzyw i owoców, makarony ryżowe, zabawki, zakąski na słono, orzeszki, larwy pszczół, kawa, pieprz syczuański, suszone grzyby, przyprawa wyglądająca jak mech... Pytam co to: świeże wodorosty. Oj, wiem komu by się tu podobało!! Owoce morza, świeże mięso: nawet nie śmierdzi. I nagle słyszę "pam, tam, bam". No nie mogło być pomyłki, mój poranny śpiewak też tu jest i dalej pampamuje. Piękne lokalne materiały, torebki, biżuteria. Tylko po co sprzedają te ptaszki w mikroklatkach?? Chyba nie do zjedzenia. Są wielkości ćwierci wróbla, zakładam, że do wypuszczenia. Pani je dokarmia jak Baba Jaga Jasia i Małgosię. Co jakiś czas jakiś biedak ma stragan wielkości pół metra i handluje jakimś towarem w nanoskali, ale nie widać tu nędzy, bardzo fajne miejsce. Kuszę się na tackę swieżych springrollesów: pamiętam jak sama je robiłam w Wietnamie. Kiedy wchodzę na kwaterę właściciel poleca mi kawę i herbatę. Ja tymczasem idę odespać wstawanie o 5h.


















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem