Laos: Największe atrakcje okolic Luang Prabang



Poranna kawa w Luang Prabang gotowana na otwartym ogniu też może dostarczać emocji.




Laos z północy na południe rozciaga się na 1700km, z wschodu na zachód ma 500km. Liczy 236800 km² i dzieli się na 3 części: Północ, Centrum i Południe. Mamy rok 2020: mieszka tu 7 milionów ludzi, ale tylko 20 na km² (w Tajlandii 120/km², a w Wietnamie - 230). Jest tu 47 grup etnicznych i 240 języków. W miastach dogadamy się po francusku i po angielsku, ale 85% żyje na obszarach wiejskich i 80% utrzymuje się z rolnictwa. Laos nie ma dostępu do morza. Nie ma tu węży, ani krokodyli. Ryż zbierają tylko raz na rok. W maju się ryż sadzi, bo od czerwca do sierpnia leje. Ten rok (2019) był bardzo słaby, mało deszczu, kraj kupował ryż od Wietnamu i Tajlandii. Mekong ma teraz 2-3m, w porze monsunowej może mieć do 10m, choć mówią, że poziom wody może być jeszcze wyższy. Język laotański: podobny do tajskiego, to samo praktycznie pismo, wzajemnie się rozumieją, jak Polak z Czechem. Szkoły w miastach są płatne, na wsiach mogą być darmowe. Tylko szkoły przyklasztorne są bezpłatne.










Odwiedzam wioskę Hmongów, lokalnej ludności. Mieszkają zasadniczo w górach i wizyta wymaga 2-3 dniowego trekkingu. Tu akurat są przy drodze, więc to businessowa wioska turystyczna. Jak 80% ludzi są oni rolnikami, ale nie wykorzystują słoni, tylko konie do transportu. Mają swoje domy na ziemi, nie na palach. Zasadniczo są to górale, ale ostatnio osiedlają się na nizinach, jak widać. Noszą tradycyjne stroje. Produkują rury z bambusa, żeby transportować wodę. Młócą ryż, robią mąkę kukurydzianą, polują używając prymitywnej kuszy i robią pułapki z trucizną z soków drzew z dżungli. Gotują na paleniskach z 3 kamieni, oświetlają domy kagankiem. Hodują kury, kaczki, świnie, mają krowy i bawoły wodne. No i konie.

Około 800 słoni żyje na wolności w Laosie. Sprzedaż ich za granicę jest nielegalna. Jadąc nad wodospad mijam liczne pola ryżowe. Nie są to może tak imponujące poletka jak w środkowych Chinach czy na Jawie i Bali, ale są i tak bardzo malownicze.


Kolejny punkt to Luang Prabang Wildlife Sanctuary: Tat Kuang Si Bear Rescue Center. Otwarto je w 2017 roku, by zapewnić schronienie niedźwiedziom zabranym kłusownikom i prywatnym hodowcom. Mają tu teraz 130 niedźwiedzi, kilka, w tym maluchy można zobaczyć na wybiegach. Codziennie każdy zjada 10kg owoców, warzyw, jajek i miodu. Żyją do 40 lat. Mają węch 2100 razy mocniejszy od ludzkiego. W Laosie nadal ponad 120 niedźwiedzi żyje na farmach, w Azji - 10000. Największy ważył 284kg, dziś schudł do normalnej wagi 206kg, choć powinien mieć 180kg. Dziennie taki niedźwiedź chodzi tyle co ja - jakieś 20 mil. Informacje tłumaczę z lokalnej wystawki. Projekt "Free the bear" wymyśliła Mary Hutton po emisji programu o farmach w australijskiej telewizji, działa od 1995 roku. Z jej inicjatywy ufundowana sanktuaria dla niedźwiedzi: 1997 - w Kambodży, 2003 - w Laosie, 2008 - w Wietnamie. Www.freethebears.org














Tat Kuang Si:
Tat - wodospad
Kuang - jeleń
Si - kopać

Stary człowiek miał dokopać się tutaj do wody. Miejsce było tak piękne, że zamieszkał tu złoty jeleń. Echo spadającej wody przyciągło tu ludzi aż z dalekich Chin. To jeden z piękniejszych wodospadów, jakie widziałam. Jest pora sucha, więc w czasie monsunu musi to robić inne wrażenie, w styczniowym słońcu wody jest tyle, że Kuang Si wydaje się delikatny. Soczysta, zielona dżungla przeczy porze roku. Jest aż za pięknie, zahacza o kicz. Pomimo wyjącego malucha i małej Chinki z ADHD biegającej z parówką w ręce oraz sporej liczby, jak na Laos, turystów, miejsce jest zachwycające przez Z. Niby widziałam to na folderach, jednak nic nie odda szumu wody i delikatnego orzeźwiającego chłodu. A tak w ogóle to jest tu teraz najchłodniejsza pora roku: upały zaczną się w marcu, kwietniu i maju, dziś tylko +34'C. Poniżej można się kąpać. Szkoda, że nie zakazali tu używania dronów. Nie lubię ich ujadania i rozglądania się czy czasem ktoś we mnie nie celuje. Rzeka Si (nam Si) wypływa z źródła znajdujacego się godzinę od Kuang Si i w miejscowosci Ban Pak Si łączy się z Mekongiem. Jest źródłem wody pitnej dla okolicznych wiosek. A jak włożymy nogi to mamy darmowe fish spa: ryby chętnie obgryzą martwy naskórek. Na scieżce mozna spotkać małe węże, jaszczurki, są i kraby, czasem jakiś ptaszek. W okolicy są też wiewiórki, loris, małe kotowate (leopard cat), szczury bambusowe, dziki, myszki, jelenie, a nawet niedźwiedzie. 95% gatunków to insekty. Zapylają rosliny i rozkładają tkankę leśną. Motyle, pająki, ważki, pszczoły, osy, termity, kolonie mrówek i komary są częścią ekosystemu. Zaplanowany czas: 2h. Idealnie, żeby zdążyć jeszcze wypić kokosa.

Stamtąd godzinka do restauracji. Lunch z widokiem na Mekong i kąpiące się słonie. Można też pojeździć. I wreszcie rejs do jaskini. Pół godziny 'slow boat': łódź jest duża na 15-20 osób. I wcale nie taka wolna. Pływanie po Mekongu uzależnia. Lasy i góry wokolo. Z rzeki wystają ostre skały. Może nie jest jakoś spektakularnie, ale mi pasuje.

Dopływamy do Pak Pu Buddha Cave. Jaskinie są dwie, prowadzace do nich schody wysokie, ale wyzwaniem jest zejście na ląd po bambusowym pływającym pomoście. Nie nazwałabym go solidnym. Idzie się po nim nawet dobrze, ale zejście jest dość trudne dla psychiki. Wszystko się rusza.












W dawnych czasach ludzie oddawali tu hołd duchom Phi i siłom natury, potem bóstwom rzecznym, to dziedzictwo zawłaszczył buddyzm, co i u nas w Europie było normą. Czy katolickie katedry nie powstawały na miejscu dawnych kultów pogańskich? Około VIII wieku tutaj zaczęła się osiedlać ludność pochodząca z północy, Chińczycy. Kiedy w XVI wieku rodzina królewska przyjęła buddyzm przejęli opiekę nad świątynią. Do 1975 roku podczas lokalnych obchodów Nowego Roku przybywała tu na pielgrzymkę rodzina królewska z Luang Prabang. Zatrudniano artystów, posążki pochodzą spomiędzy XVIII i XX wieku. Stoją zakurzone, nadal jednak wierni składają tu ofiarne kwiaty, modlą się, palą trociczki. Korzystają też z wyroczni. Niestety tylko po laotańsku. Znajduje się tu nadal 4000 posążków z drewna, żywicy, były pokrywane laką i płatkami złota. Niektóre są rzeźbione w kościach zwierząt, są i z brązu i z ceramiki.
Przedstawiaja zasadniczo 3 pozy, czyli trzy przypowieści z życia Buddy:
1. Wzywanie deszczu.
2. Wzywanie Ziemi na świadka
3. Zaklinanie, by się nie kłocić, nie walczyć z sobą.
W niższej jaskini jakieś 60m nad lustrem Mekongu jest 2500 figurek. Z jaskini czerpano wodę wykorzystywaną przy obchodach Nowego Roku. Do wyższej prowadzi sporo schodów i jej wystrój jest podobny. Po półgodzinnej przerwie wsiadamy do łodzi. Jest 16h30, dziś zachód słońca zobaczymy na Mekongu. Zatrzymujemy się w wiosce słynącej od pokoleń z laotańskiej wódki ryżowej: jest wersja 15% i 55%. Niezłe. I ruszamy dalej. Płynąc dopytuję przewodnika lokalnego jak to jest z tymi ptaszkami w klatkach: rzeczywiście nie są przeznaczone do gara, mamy je wypuszczać na wolność i zyskiwać dobrą karmę. Pytam też o to o co chodzi z plastikowymi koszami, do których mnisi w czasie porannej ceremonii wyrzucają część zebranego ryżu. Otóż to dla biedaków, których na ryż nie stać, dzielą się tym, co dostali. Dopływamy po 18h do Luang Prabang. Bardzo fajny dzień.

Dopływamy do pak Pu Buudha Cave. Jaskinie są dwie, prowadzace do nich schody wysokie, ale wyzwaniem jest zejście na ląd po bambusowym pływającym pomoście. Nie nazwałabym go solidnym. Idzie się po nim nawet dobrze, ale zejście jest dość trudne dla psychiki. W dawnych czasach ludzie oddawali tu hołd duchom Phi i siłom natury, potem bóstwom rzecznym, to dziedzictwo zawłaszczył buddyzm, co i u nas w Europie było normą. Czy katolickie katedry nie powstawały na miejscu dawnych kultów pogańskich? Około VIII wieku tutaj zaczęła się osiedlać ludność pochodząca z północy, Chińczycy. Kiedy w XVI wieku rodzina królewska przyjęła buddyzm przejęli opiekę nad świątynią. Do 1975 roku podczas lokalnych obchodów Nowego Roku przybywała tu na pielgrzymkę rodzina królewska z Luang Prabang. Zatrudniano artystów, posążki pochodzą spomiędzy XVIII i XX wieku. Stoją zakurzone, nadal jednak wierni składają tu ofiarne kwiaty, modlą się, palą trociczki. Korzystają też z wyroczni. Niestety tylko po laotańsku. Znajduje się tu nadal 4000 posążków z drewna, żywicy, były pokrywane laką i płatkami złota. Niektóre są rzeźbione w kościach zwierząt, są i z brązu i z ceramiki. Przedstawiaja zasadniczo 3 pozy, czyli trzy przypowieści z życia Buddy: 1. Wzywanie deszczu. 2. Wzywanie Ziemi na świadka 3. Zaklinanie, by się nie kłocić, nie walczyć z sobą. W niższej jaskini jakieś 60m nad lustrem Mekongu jest 2500 figurek. Z jaskini czerpano wodę wykorzystywaną przy obchodach Nowego Roku. Do wyższej prowadzi sporo schodów i jej wystrój jest podobny. Po półgodzinnej przerwie wsiadamy do łodzi. Jest 16h30, dziś zachód słońca zobaczymy na Mekongu.


Koszt: 29$ w lokalnej agencji Viva Travel Express Limited vivatravellaos@gmail.com
Śmiem twierdzić, że nie przepłaciłam, ceny w mieście do 45$.

Informacje liczbowe: www.tourismluangprabang.org na podstawie ich broszury uzupełnione wiedzą przewodnika lokalnego.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem