Polska: Mazury. Kajakowe Kisajno.

Parę lat temu, jeszcze grubo przed pandemią, miałam ochotę popływać kajakiem. W Krabi robiłam co 2 tygodnie fakultet: pływanie po namorzynach. I dobrze mi to szło. Postanowiłam pojechać na spływ. Umawiam się z mężem, że się wybierzemy, wszystko ok. Następnego dnia trzeba rano wstać. Jak to? W niedzielę? I to by było na tyle. Podjechaliśmy do sklepu sportowego po jakąś drobnostkę i wtedy zobaczyłam dmuchany kajak. Odpowiedź na niedzielne niewstawanie. 

Minęło kilka sezonów, co roku gdzieś pływaliśmy, ale mało ambitnie. I co roku rozmawialiśmy, że na Mazurach... I tak oto mamy rok 2022. Realizacja planów. Po 7h jazdy z małym spacerem wspomnieniowym po zamku w Nidzicy, gdzie kiedyś jako dziecko na wycieczce PTTK z babcią spałam, dotarliśmy do Giżycka.



Drogi, jak dla mnie, się znacznie poprawiły, przynajmniej te główne. Zapytaliśmy o noclegi w paru miejscach. Nawet mąż był zdziwiony, że kobieta chcąca nam sprzedać pokój na tydzień wymienia jego wady: brak klimatyzacji, poddasze, ciepło. Kolejny hotel: zapłać 360 zł za pokój, śniadanie w cenie, ale 20 zł dodatkowo za parkig plus taksy. Czy można zobaczyć pokój? No nie... Mam w ciemno brać pokój na tydzień? Jak zobaczyłam tę komunistyczną biedę, już wiedziałam, że tu nie zostanę. Stosunek jakości do ceny: mierny. 3 gwiazdki ponaciągane jak stare gacie. Odpada. Zrobiliśmy obchód Giżycka zastanawiając się gdzie zwodujemy kajak. To nie była optymalna opcja. 

Zadzwoniłam do hotelu w okolicy Pięknej Góry, nad jeziorem. Będą pokoje, ale od nastepnego dnia. Podjechaliśmy zobaczyć gdzie to jest. I już było nieźle. Objechaliśmy kawałek jeziora Kisajno i znaleźliśmy praktycznie pusty ośrodek. Nad samym jeziorem. Pokój odnowiony, 30m od wody. Cena: ciężkostrawna. Za to spokój. Śniadania 9 do 11h. Trochę późno. Pani już tradycyjnie wymieniła wady obiektu: w weekend będzie tłok, bo wesele mają. Klimy brak. Pokój jak z kolonii. Osobne łóżka. Tak, na podróż wspomnieniową w sam raz. No i molo w połowie nieczynne, zajete przez ptaki, wejście grozi kalectwem... Za to jest jak zwodować kajak. Bierzemy. 

Następnego dnia po śniadaniu ruszyliśmy popływać kajakiem. Plan był dość ambitny. Może i przesadziliśmy, tym bardziej, że koło popołudnia zapowiadali burzę. Niemniej w trzy godziny opłynęliśmy 3 wyspy. Pod koniec było ciężko: ja się bałam nadciągających grzmotów, a im szybciej wiosłowaliśmy, tym gorzej się płynęło. Do tego zaczęło wiać i w końcu duże krople deszczu zaczęły nas zalewać. Burzy nie było. Tylko deszcz. Ledwo się zwlokłam po 3 godzinach na wodzie. Nasmutniejsze jest to, że woda pełna planktonu może i nadaje się pod kajak czy łódkę, ale mnie do pływania nie zachęca. Wielu się ze mną nie zgodzi, ale czystość jeziora Kisajno może odpowiada rybom, ale nam jakoś nie bardzo. Niby woda ciepła, 23'C. Dla mnie nie bardzo. Chyba wolę już morze. Niby środek sezonu, sierpień, wiem, że te obiekty muszą zapracować na zimę, ale 400 zł za odnowione komunistyczne klitki? I kolejny absurd: 20 zł dodatkowo za samachód. Poza miastem. Lepszy standard? 1000 za noc. Mazury latem naprawdę są drogie. 

Nazajutrz mieliśmy kłopot, żeby zwlec się do kajaka. Jak ruszyliśmy, okazało się, że już to jakoś idzie łatwiej. Zrobiliśmy kolejną trasę opływając wyspy. Nieco dalsze. Widok na jezioro pełne żaglówek: naprawdę piękny. W sitowiu szare łabedzie, tegoroczne młode. A my sobie pac, pac, powolutku. Tym razem słońce dopisało, nie spieszyliśmy się. Potem wpadliśmy do regionalnej knajpy wypróbować mazurskie kartacze. Obrażę znawców: coś jak wielkie pyzy z mięsem mocno doprawionym ziołami. Nie było to może danie marzeń, ale zawsze trzeba próbować lokalnej kuchni. Czas płynie tu powolutku. Doceniamy spokój. 

Kartacze


Pobliski port w Wilkasach






Żeby nie było nudno, kolejny dzień spędziliśmy w trasie objazdowej. Trochę chciałam poogladać jeziora i ocenić stan wody, a trochę odpokutować obiecane bunkry, które od kilku tygodni miałam wpisane w program obowiązkowy. Z rana wybraliśmy się za wioskę Guty, na Fuledzki Róg. Głazowisko jednak wymagało przedostania się przez teren prywatny, nie mieliśmy ochoty szarpać się z kimś o gwałcenie prywatności, więc odpuściliśmy. A miał być krajobraz polodowcowy i 7500 głazów. Kajakiem było ciut daleko. Samochodem: tragiczna droga. Za to woda w jeziorze była znakomita do kąpieli, ale nie było tego w programie na dziś. Następnie pojechaliśmy do Wilczego Szańca. Na 2 osoby i auto: 50 zł. Zmieniło się. Są luksusowe ścieżki. Pod melexa! Sporo grup. Wszędzie pisze, żeby nie wchodzić do środka, przewodnicy jednak ciągną tam grupy. Pamiętam jak tam były koślawe leśne ścieżki. Teraz kończą budowę nowego pawilonu z nowoczesnymi sanitariatami. Będzie pięknie. Na koniec wybraliśmy sie na grochówkę z kotła. Rozsądne ceny. Dalej podjechaliśmy do portu w Sztynorcie. Kolor wody: ciemnobrązowy. Szok. Potem na most, który łączy 2 części jeziora Dargin i Kirsajty. Minęliśmy Port Zdorkowo: niezłe miejsce, żeby wrzucić kajak do wody. Tylko brak chętnych na jego zwijanie. Potem podjechaliśmy nad jezioro Święcajty do Ogonków. Smażalnia Sambor zaserwowała nam soczystego miętusa. Rzuciliśmy okiem na pobliski bunkier i drogę wodną na kolejne jezioro: Stręgiel. Trochę zarośnięte, ale znośnie, choć nie tak czysto. Po drodze do Giżycka, obowiązkowy przystanek na parkingu leśnym i spacer do bunkra Himmlera. Hochwald opłaciliśmy krwią, bo pożarły nas komary. W sumie zrobiliśmy ze sto kilometrów samochodem. Na odpoczynek od machania wiosłem i słońca, wystarczy. Jutro kolejny dzień na kajaku;)


Miętus ze smażalni Sambor



Mazurskie krajobrazy sierpniowe

Grochówka z kotła w Wilczym Szańcu



W oddali jezioro Stręgiel


Bunkier Himmlera


 



***

Dzisiaj była wielka kajakowa ściema. Wieje. I to jak! Podpłynęliśmy na wyspę, wyłożyliśmy się i jak solary szarpaliśmy energię ze słońca. Wiatr unosił kajak, dryfowalismy obserwując liczne łodzie na jeziorze. Czemu ludzie płyną żaglówkami na silniku, który ponoć jest do dokowania? Od czasu do czasu przepływał ktoś jakimś falorobem. Akurat dzisiaj nam to nie przeszkadzało. Wiatr spychał nas w trzciny, więc od czasu do czasu trochę pomachaliśmy wiosłami, ja się nawet nie dźwigałam z dna, gdzie osiągnęlam pozycję zen. Widzieliśmy grupę ponad 20 kajaków z wypożyczalni, niektórzy pojedyńczo, wiatr się zmagał. W jedną stronę mieli łatwo, ale powrót? Ja musiałam uruchomić mój tylny napęd, żeby dowiosłować do brzegu. Balast się przydał do czegoś poza marudzeniem. Wieje coraz mocniej. Zaczęłam się martwić powrotem. Musieliśmy przybić do przystani. Choć skakanie po falach też miało swój urok przygody. Dzisiaj nie możemy się zmachać do cna. Wieczorem mamy koncert na 40-lecie Lady Pank w Twierdzy Boyen (widownia na 3222 miejsca). To główna atrakcja Giżycka z połowy XIX wieku. Sztab pruski uznał, że imperialna Rosja może chcieć się tędy wedrzeć i zaatakować sąsiada, więc Rejon Wielkich Jezior trzeba ufortyfikować. Feldmarszałek Hermann von Boyen, wielki zwolennik zabudowania Wyspy Giżyckiej, w 1844 roku wbudował kamień węgielny. Wkrótce inwestycję nazwano jego nazwiskiem. Twierdza robi wrażenie rozmachem. Jest potężna. Feste Boyen miedzy jeziorami Niegocin i Kisajno można opłynąć kanałami. Ruch w okolicy na wodzie rośnie z każdą godziną: im bliżej weekendu, tym tłoczniej. Doceniam nasz spokojny ośrodek za wyspami, poza głównym nurtem w kierunku północnej części Mamry. 

Kto ma bilety na koncert? Naturalnie mąż zapomniał wydruków. Dobrze, że mam wersję elektroniczną. Jeszcze kolacja w "Papryce" w Giżycku: boska zupa rybna w kociołku z pomidorami koktajlowymi i zapiekanka Mazurska z borowikami i sandaczem. Szybki serwis. Warto poczekać na stolik. Dobry stosunek jakości do ceny. Tanio nie jest. Powoli kończymy nasze przygody nad Kisajnem i pakujemy kajak do auta. Jutro będziemy w Mrągowie. Nowe jezioro, nowe możliwości, choć zapowiadają deszcz. Zobaczymy. Niczego nie musimy. 











Zupa rybna w "Papryce": rewelacja.

Zapiekanka Mazurska: niebo w gębie.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem