Francja: Senne Biot, malownicze St Paul de Vence

Biot w porze popołudniowej, w przeciwieństwie do nadmiernie zatłoczonego Eze o poranku okazało się porażająco spokojne. Prawie wymarłe. Nic dziwnego. Gorąco. Dawno tu nie byłam. Kiedyś przydarzyło mi się robić zakupy na tutejszym targu. Pamietam, że szukałam kwiatów cukinii do ciasta naleśnikowego. Dzisiaj jednak wioska była ultra spokojna. Co prawda sklepy były częściowo pootwierane, co o tej porze aż dziwi, nawet tarasy restauracji były trochę wypełnione, ale to już nie był czas na obiad. Co najwyżej na kawę. Słynne szkło dmuchane z Biot ledwo było gdzie pokazać. Nie zabawiliśmy tu długo. Owszem, można się przejść pośród domów z kamienia o średniowiecznym rodowodzie, ale ani to za ładne, ani nie dość zadbane, żeby ściągać tu turystów. Trochę tych ukwieconych arkad koło kościoła było fajnych, ale nie uważam tego za konieczny punkt programu. Jakbym była obok, przejazdem, to może stanęłabym na pół godzinki spaceru i kawę, ale zdecydowanie to nie jest jakaś bomba zwalająca z nóg. 

Jedna pani spytała mnie co zrobię jak turysta mi się nie pojawi na zbiórce. No chyba powinien mnie zawiadomić, nie? Inaczej... zostawię. Może sobie podjechać taksówką do hotelu. Zresztą każda sytuacja jest inna.  A pani na to, że przecież ona może zemdleć i co dalej. No to może jej będę szukać zaniepokojona, ale na pewno nie będę czekać 3 godziny na turystę... Ależ jak to! Jej na taksówkę nie stać. No takie problemy wymyślają moi turyści. Teoretyczne. Trzeba się zbierać do kolejnej perełki w grafiku. Pobliskie St Paul o artystycznej duszy już na nas czeka. 

Próbując ominąć korek natykam się na kąpiących się w rzeczce Loup. Mam ochotę zatrzymać auto i rzucić się do wody. Niestety St Paul czeka w swoich potężnych murach. 

Tu i życie, i pyszne lody lawendowe, no i te galerie, w których rzadko ktoś robi zakupy, ale i tak robią wrażenie. Jak już sobie kupię jacht, to prywatnym helikopterem będę tu przylatywać na souveniry z galerii do postawienia koło jakiejś dobrej fury na górnym pokładzie... Póki co mogę nacieszyć oczy. 

Turyści już podzieleni. Jedni chcą zostać dłużej. Drudzy chcą już jechać poleżeć w klimie. Trzecim marzy się nasz przyhotelowy basen. Kolejni zobaczyli na mapie Lidla i muszą zrobić zakupy. W końcu mamy 3 dzień wycieczki i zapasy się kończą. Ja w sumie już nie muszę biegać, bo piątkę zaliczyłam rano, ale też mnie już upał umęczył. Zostajemy przy mojej pierwotnej wersji, bo po co maja się wszyscy pokłócić i zbieram za to brawa. Tylko ja wiem jednak jaki program czeka nas jutro, zatem rozum wygrywa z sercem. Tymczasem piszę do was z murów miejskich St Paul de Vence. Pozdrawiam z Lazurowego Wybrzeża! 




















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem