Francja: St Cirq Lapopie, Cahors, Pech Merle, Rocamadour

Kraina katarskich wiosek dzisiaj urzekła nas swoimi cudami znad rzeki Lot. Z rana: słynny most do miasta Cahors z wieżami strażniczymi. Dawniej był to skarbiec europejski. Miasto udzielało pożyczek. Dziś niewiele zostało z dawnej potęgi. Do dziś zacny most nad rzeką budzi podziw. Pięknie przegląda się w lustrze leniewie płynącej rzeki. 


Atrakcją dnia było jednak miasteczko St Cirq Lapopie, które, podobnie jak wczorajsze Cordes, jest żywą scenografią. Dojechać trudno, bo wąsko, przejechać autokarem, dramat, ale kto jak nie my? Wszystko pod górę. Miasto nie jest rozległe, choć z kilometr się ciągnie. Oczywiście jest tylko jedna słuszna droga pomiędzy domkami, gdzie da się przejechać autokarem, cóż z tego, że się da, jak tu ktoś towar rozładowuje, tam sobie osobówka stanęła, a my musimy gdzieś się przecież wypakować. Hop, hop i już jesteśmy w wiosce. Wreszcie mamy trochę czasu, zaoszczędziliśmy w Cahors specjalnie na tę okoliczność. Dużo zaułków, punktów widokowych i ponownie rzeka Lot snująca się pod skałą. Wzdłuż niej jest droga, którą konie ciągnęły barki, ale na takie atrakcje to już czasu nie mamy. Za to jedziemy autokarem po tylu wioskach do jaskiń Peche Merle, że naprawdę dodatkowe spacery nam zbędne. Ciasno, ale klimatycznie. Niczego nie urwaliśmy: sukces! 




Wreszcie megaatrakcja dnia: groty. Jest we Francji 18 miejsc z naskalnymi rysunkami. Lascaux od lat 60 jest niedostępne, ale jest parę fajnych jaskiń wartych zobaczenia. Uwaga: dzienny limit to 700 osób. Dojeżdżamy: brak wolnych miejsc. I co? No ja mam rezrwację, więc na mnie bilety już czekają. Wchodzimy w głąb ziemi i przenosimy się 30000 lat wstecz. Grotę odkryła trójka nastolatków. Zawiadomili księdza i tak od 102 lat trwa historia grot Peche Merle. Już w 1926 roku były miejscem, które się zwiedza. Mamy limit czasowy: około 50 minut. Nasz przewodnik gada szybko i nie szczędzi szczegółów. Już dawno nie musiałam się skupiać na tłumaczeniu z francuskiego. Zwykle robię to automatycznie i nie myślę. Tu jednak i słownictwo pan miał nad wyraz bogate, i porównania nietypowe. Po godzinie w 13 stopniach wyszliśmy na powierzchnię z nową wiedzą. Malunki są tam niesamowite. Odkrywamy mamuty, niedźwiedzie, technikę 3D wykorzystującą naturalne nierówności skały, gdzie człowiek tylko uwydatnił przedstawienia tego co widział. Jakby to ująć? W każdej jaksini jest jakaś skała-sowa. Jeśli byśmy ją nieco zabarwili, podkreślili gdzie ma skrzydła, gdzie dziób i gdzie ogon, byłaby bardziej realna. To tak jak z chmurą, każdy w jej kształcie widzi jakiś obiekt. Gdybyśmy jej nadali trwały kształt i podkreślili niektóre kontury, to byłaby bardziej realna i inni też  by zobaczyli to co my. I tak zrobili tubylcy, jak tylko niedźwiedzie wstały ze snu zimowego, weszli do jaskini i nadali ścianom wymiarowości. Podkreślili, gdzie ich mamut ma nogi, gdzie głowę. Na obrazkach pojawia się i jesiotr w kolorze ochry. Ale najlepsze są słynne konie w ciapki. Wiemy, że mają 29000 lat. Żaden film nie odda tej trójwymiarowości. Widywałam już rysunki naskalne, choćby w Uluru w Australii, by wspomnieć te najbardziej znane, ale te w Pech Merle mnie ujęły.




Kiedy już nam się wydaje, że dzień z głowy, dojeżdżamy do hotelu w centrum Rocamadour i idziemy do sanktuarium. W końcu od rana hasamy po szlaku świętego Jakuba i wypada odwiedzić i to miejsce. Słońce powoli się zniża, a my jeszcze wałęsamy się pośród skał. Hotel przeciętny, ale usytuowanie na starówce przednie. Czas spać, jutro kolejne atrakcje. 












Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem