Indonezja: Merapi plujący lawą


Świat niesamowitości. Dzisiejszy poranek zaczął się fatalnie. Grupa w autokarze 3h45, a przewodnika nie ma. Co jest? Herman zaraz przyjedzie... mija kwadrans. Podnosi mi się ciśnienie. Wydzwaniam, echo. Opóźnienie może ulec zmianie. Tylko, że wschód słońca nie poczeka, to raz. A samolot tym bardziej, to dwa. Co robić? Od 4 rano obdzwoniłam pół Indonezji szukając kogoś kto zna jakiś sposób, żeby sprawdzić czy przewodnik zaspał czy co jest grane. Zawał? Wypadek? Każdy inny by się spóźnił, to bym sie irytowała, ale ten to profesjonalista. Mija pół godziny. Uprzedzam, że jak do kwadransa go nie będzie, to wracamy do łóżek. Ile możemy czekać? Najwyżej zrobimy wschód słońca na wulkanie na Bali. Sama nie pojadę. Jak ruszę to przecież bedę się gonić z przewodnikiem po Jogyakarcie! Nagle jest telefon. Herman chyba zaspał, ale zwalił winę na motor, który nie odpalił. Zgarnęłam go po drodze.

Teraz gonimy wschód słońca. Jest o 5h40, dopiero po 4h, więc raczej nam nie ucieknie. Zresztą i tak jest on z innej strony i nie ma aż takiego znaczenia. Chodzi raczej o to, że wulkany w Indonezji są dość wstydliwe pomimo całej swojej potęgi. Lubią się schować w chmurach. Tylko rano można je zobaczyć i to o ile nie ma mgły. O 5h dojezdżam do miejsca, gdzie czekają jeepy. Wsiadam i nagle widzę przed sobą na tle granatowego jeszcze nieba przeogromną sylwetkę wulkanu jakieś 7km dalej. I takie czerwone światło po lewej. Wołam: wulkan. I wtedy światełko przesuwa się w dół. Nie moge uwierzyć. Miała być pochmurna pogoda, mgła. A widzę wulkan i to z lawą zsuwajacą się bardzo szybko po zboczu. Zdjecia!! Moje wyszły do bani. Wojtek zrobił dwa dobre. No Awe Ty! Warto było wczoraj złożyć Śiwie ofiarę z krwi wpadając do dwumetrowego rowu. Wojtek postanowił zrobić coś spektakularnego, co przebije efekt wow wczorajszego trzęsienia ziemi. Tu post o trzęsieniu ziemi z wczoraj. Ręka podrapana, ale skutecznie widzimy boską potęgę Merapi. Widziałam go dziesiątki razy z Prambanan: fragmenty zza gęstej chmury, czasem czubek ponad mgłą. Dzisiaj jednak jest obłędnie. 



Powyżej dwa zdjecia, które publikuję dzięki uprzejmości Wojtka. 


Ruszamy na miejsce, skąd można zobaczyć wulkan z odległości nieco ponad 5km. Wulkan od kilku tygodni już jest w stanie erupcji. Niebo jaśnieje, z boku wstaje słońce, ale nad samym czubkiem wulkanu ciągle widać mgiełkę. Po chwili zrozumieliśmy, że to nie jakaś chmurka, tylko pyły wulkaniczne. Co chwilę widać zsuwające się tumany chmur piroklastycznych. Takie zjeżdżdżajace na sankach siwe obłoki. Po chwili chmura się roziewa i coraz bardziej rzadka się robi, ale nie znika. To dlatego ten czubek ciągle taki zamgławiony. Za chwilę znowu ktoś woła: lawa! lawa! Poranek zmienia się w widowisko godne kameralnej grupy. Jesteśmy pod wrażeniem. Lawy nikt się nie spodziewał. 



Moje zdjecie niestety nie wyszło:(














Robimy sesję zdjęciową i ruszamy jeepami zobaczyć wioskę, którą piroklastyczna chmura dosłownie stopiła. Zginęło tu w 2010 roku 65 osób, głównie starwzych, którzy nie chcieli zostać ewakuowani. Zabiły ich gorące gazy. Odnaleziono ich skulonych z twarza przy ziemi albo skulonych w łazience. Pompeje roku 2010. Ogladamy to, co tam znaleziono: zegar, stopione sprzęty, etc. To nie jest muzeum z eksponatami w gablotkach, to był czyjs dom, czyjeś życie, na stołach stopiony plastik, powyginany metal. Milczaca tragedia zaklęta w przedmiotach codziennego użytku. Jak Czarnobyl. Albo Auschwitz. Tu nie ma ręki "kuratora" wystawy. Oglądamy dramat. I zdjęcia dokumentujące tragedię. Część z nich przedstawia chmury pyłu i obok postacie mitologiczne. Nie ma wątpliwości, że w wulkanie mieszkają bogowie. Starsi mieszkańcy Jawy jak cos zabierali z lasu,chocby drewno, to zostawiali duchom cos w zamian: ryż, wodę, jakiś podarek. Ludzie i duchy przyrody żyli w zgodzie. Dlatego ci, co zostali nie chcieli uciekać. Wierzyli, że zabobonna religia ich ocali. Bogowie nie wstrzymali duszącej chmury popiołów, doszło do dramatu. Nie przeżyli także dwaj rangersi, którzy ukryli się w bunkrze z czasów holenderskich 5 km od szczytu, znaleziono tylko ciała. 











Na koniec jeszcze jedno miejsce skąd widać Merapi: najwyraźniej inspirowane nowozelandzkim Hobbitonem. 






Merapi? Oj, zdecydowanie! 

Dzięki Krzysztof! Post z dedykacją dla Ciebie!




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem