Bieganie: Od zera do bohatera

Coraz więcej osób pyta mnie jak to się stało, że zaczęlam biegać. Zatem parę słów o moim challange'u. Pół roku temu doszłam do wniosku, że będąc w domu nie robię nawet odpowiedniej liczby kroków. Pomysł narodził się w Tajlandii, gdzie poznałam kogoś, kto biega. Siedząc przy kawie w Hua Hin postanowiłam, że czas coś z sobą zrobić. Chciałam sobie usprawnić lewą nogę, która często strajkuje. Dieta: nie. 


Moja bohaterka: Julia Hawkins zaczęła biegać w wieku 100 lat. Nikt mi nie powie, że się nie da...

Do tematu podeszłam naukowo. Obejrzałam parę filmów na yt, dorwałam ksiażkę o bieganiu dla początkujących i zaczęłam testować to na sobie. W pracy chodzę sporo, ale zależnie od wyjazdu może to być mniej lub bardziej intensywnie. Odkurzyłam zegarek mierzący kroki i parametry. Do tego kupiłam pierwsze od liceum buty sportowe. I zaczęłam od ćwiczenia się w regularności. Nienawidzę rutyny i robienia czegokolwiek zgodnie z planem. A tu trzeba było wypracować zwyczaj wychodzenia w śniegu i mrozie w terenowych butach do lasu. 

Pomoc otoczenia: ciekawe kiedy Ci przejdzie?? - słyszałam to przez pierwsze tygodnie. Zewsząd. Ja się z nikim nie gonię, nikomu nie chcę imponować, dlatego kompletnie na to nie reagowalam. Irytowało mnie tylko: ile schudłaś. To akurat nie było moim celem. Z czasem zmieniło się spojrzenie na moje bieganie w komentarze "wow! nadal biegasz!" albo "o 5h rano idziesz na trening, przecież jeszcze ciemno?" Już samo wychodzenie na kolejny trening i robienie normy kroków było wyczynem. A już wcale u mnie;)

Do tego doszło odkurzenie mojego wieszaka zwanego orbitrekiem. Początkowo ćwiczyłam po 20 - 30 minut na obciążeniu rzędu 3 z 8. Teraz walczę już 1.5h na 6-7. To bardzo pomaga zbudować prawidlowy krok i ruch. Dlatego z tego nie rezygnuję. Zmianą były buty, bo zazwyczaj ćwiczyłam boso. Okazało się, że jest to istotna różnica w dobrym kierunku. Do tego potrzebna była szybsza muzyka typu "do biegania". Zamiast marudzić przy telewizorze odpalam coś szybkiego, słuchawki na uszy i reszta się dzieje sama. Motywuje mnie zegarek. Jak jest popołudnie i mam 100 kroków, to czas na długi spacer albo chociaż orbitrek albo trampolinę. W te dni, kiedy nie biegam i tak idę gdziekolwiek. Nie ma, że boli. Ustaliłam sobie normę 7500 kroków, ale 500 kalorii i 100 minut aktywności. Dzisiaj zrobilam już 42000 kroków, więc nie krytykujcie mnie za tę zaniżona liczbę kroków. Robię po 16 do 24 tysięcy dziennie zazwyczaj, ale normę i tak zostawiam słabą. Mam takie dni, gdy ćwiczę sobie na orbitreku. Spalam nawet 1000 kalorii, ale nie chce mi sie chodzić po domu, żeby kroki były ok. 

Od października urosła moja kolekcja ciuchów sportowych i butów. Na początku słyszałam komentarze: po co Ci jeszcze jedna para, przecież zaraz Ci się znudzi to bieganie. Teraz nikt mnie nie krytykuje. Od pół roku co drugi dzień staram się biegać. Odpuszczam tylko w dni samolotowe jak lecę 9+6h, to po wylądowaniu po prostu nie mam kiedy. To może być jak dzisiaj 12-13 km w lesie lekkim truchtem albo szybciej, obojętnie, a może być 3 do 5 km przed śniadaniem na asfalcie o 4 czy 5 rano przed pracą. Pomaga jet lag w Azji, bo o 3 rano już jestem wyspana, więc 4 jak jest 25, a nie 30 stopni, jest super. Jak mi się nie chce, to się nie zmuszam do długich dystansów. Nie odpuszczam jednak samego wyjścia w butach biegowych na godzinkę, choćby pół, ale trzymam się rytmu. Deszcz, śnieg, nie ma znaczenia. Może ulewa jak jest to odczekuję, ale jak sipi, to mi w sumie nie przeszkadza. Raz na Bali wróciłam mokra jak gąbka. 

Mam dużo par butów: testuję takie na ścieżki leśne i takie na asfalt, bo zasadniczo to muszą być różne pary z różnym bieżnikiem. Mam parę takich na teren mieszany. Dobieram je sobie pod planowaną trasę. I pogodę, bo mam kilka par z goretexem czy na burzę. Nie inwestuję w drogie modele tegoroczne, raczej szukam tańszych wyprzedażowych. 

Traktuję bieganie jako zabawę, nie ćwiczę pod maratony czy zawody. Zależy mi na regularności. Co 2 dzień. To jest sprzeczne z moją naturą i oznacza wyjście z mojej strefy komfortu, ale daje mi też satysfakcję. Muszę na nowo odnaleźć się w każdym, choćby znanym mi hotelu. Odkrywam nowe ścieżki, nieznane miejsca, to bardzo fajne. No i ten ostatni kilometr szczęścia jak już mam świadomość, że zaraz znajdę się pod prysznicem, wypiję kawkę i zjem śniadanko bez wyrzutów sumienia odnośnie kaloryczności. Mam efekt jojo w dół: jak biegam mniej za granicą z różnych przyczyn (brak ścieżek, ulewa, wczesny przelot wewnętrzny, wschód słońca na wulkanie i takie tam), to dwa treningi po 12 km i jest git. 

Od czego zacząć? Od regularnych szybkich spacerów marszobiegiem. Szczególnie jak się jest kanapowcem, albo ma się trochę zbędnych kilogramów.  Z czasem zaczyna się trochę chodzić, trochę biegać. Ja to przerabiałam w listopadzie i grudniu. Było zimno, więc musiałam uważać, żeby się nie rozchorować.  Dwa: buty do biegania. Naprawdę są niezbędne. No i trzy: nigdy nie rezygnować z treningu niezależnie od aury. Jak się raz odpuści, to po ptokach... Cztery: nie słuchać kwaśnych komentarzy typu "zaraz Ci się znudzi". Pięć: mam kilka fajnych międzynarodywych grup zrzeszajacych biegaczy: uwielbiam!

Tam odnajdziecie złote myśli typu:

Nie chodzi o to, gdzie mogą Cię zabrać nogi. Chodzi o to dokąd może Cię zabrać Twój umysł. 

Nie ważne co się dzieje miedzy linią startu, a linią mety: ważne, że przekraczasz je obie!

Lepiej skończyć jako ostatni niż nie mieć odwagi, by zacząć. 

U mnie nie chodzi o wyścigi, ale o trzymanie się planu. Nigdy nie paliłam, ale z bieganiem jest jak z papierosami, to musi być wypracowany nawyk. Powodzenia! 


To akurat z Fb. Można?



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem