Tajlandia: Lopburi, stolica Dwarawati by night


Lopburi było stolicą imperium Dwarawati. I choć pojawili się tutaj Khmerowie w XI wieku, miasto zachowało dawną kulturę. Zabytki Lopburi pochodzą z tamtych czasów i za dnia są to ceglane ruiny. W nocy za to nastrojowo podświetlone są wizytówką niewielkiego miasteczka. Imperium Khmerów jest już historią. W XVII wieku król Naraia z Ayutthaia odświeża wygląd miasta. To on korespondował z Ludwikiem XIV! Pamiątka dawnych złotych czasów są Phra Narai Ratchaniwet (pałac), Wat Phra Si Rattana Mahathat (ruiny naprzeciwko stacji) i Wat San Phra Kan na rondzie za torami.

Podczas nocnej wędrówki przez miasto widzę je w zupełnie nowej odsłonie. Ulica obok stacji zapełnia się wózkami z ulicznym jedzeniem. Pad thai kosztuje 20 bath. W Bangkoku z 70. Jest wszystko. Samochody stają przed straganami i odbierają paczuszki z jedzeniem. Mnóstwo ludzi w drodze z pracy wpada tu po kolację. Jest tak tanio, że samemu nie opłaca się gotować. Nad ulicami zapalają się lampki, czasem lampiony. Małpy zaintrygowane nowymi transparentami dziś rozwieszonymi zabawiają się robiąc z nich hamaki. 2 małe biją się na kablach i w końcu zawisają łebkami w dół jak nietoperze. Samochody służa gangom za wygodne fotele, dwa policyjne auta obsiadło z 10 małp. Obserwują drugą stronę ulicy, tam kłebi się z 50 futer, ktoś im coś musiał rzucić, bo po kwadransie ich tam już nie ma. Słupy trakcji kolejowej zajmuje wesoły tłum. Wszystko wrze. Co chwilę ktoś rzuca coś małpom. Podjeżdża auto, wysypuje "towar" i odjeżdża, a głodny tłum dostaje... małpiego rozumu. W którymś momencie na chodniku jest tyle stworów, że ruszam biegiem środkiem ulicy. Zbyt dużą ściągam uwagę makaków, jeden ruch i rzuci się na mnie z 200 sztuk. Unikam konfrontacji. "Nie patrz w małpkowe oczka dla swojego bezpieczeństwa", jak mówił Tony przez google translatora!

W Polsce tematem jest koronawirus, mi tu bardziej grozi wścieklizna i potrącenie przez samochód. Dziwne, że wszyscy mi każą "unikać wirusów", a nikt nie martwi się o REALNE ZAGROŻENIA DNIA CODZIENNEGO. Life is brutal and full of zasadzkas. Wolę polec w boju. Najniebezpieczniej jest w moim własnym łóżku, to tam zapominam o naostrzonych ołówkach.












Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem