Indonezja: Jawa - Yogyakarta. Borobudur i Prambanan pod okiem dymiacego Merapi 



Wulkan Merapi dumnie dymi dziś z swoich prawie 3000m. Wystaje ponad chmury.

https://youtu.be/fSjmcRh69nA

Do jakiego boga modlić się, by dziś nie padało? Przecież tutaj raczej modlą się o to, żeby była solidna ulewa! I żeby móc biegać boso w tworzacych się w ciągu kwadransa kałużach. Pora deszczowa trwa na Jawie od września. W teorii. Styczeń, luty powinien być już suchy, ale jest przesunięcie, więc szansa na deszcz spora. Na suchy czas trzeba jeszcze poczekać, przynajmniej do marca.

6h45 ruszam z hotelu. Niech żyją wakacje! 4.3-milionowa metropolia Yogya dziś tętni życiem, jest niedziela. Wszyscy gdzieś spieszą. Korki są konsekwencją paliwa po 9000 rupii (1€=14500 rupii) i gospodarki opartej na przemyśle motoryzacyjnym. Tu się dobrze nie zarabia, o połowę mniej niż w Medanie na Sumatrze. Osoby bez studiów z 90$, wykształceni 140-160$. Mnóstwo tu studentów. Tylko 20% ludzi tu mieszkających pochodzi stąd, wśród nich tylko 11% ma własny dom, reszta wynajmuje lokum. Alkoholu się tu nie kupi poza restauracją hotelową, podatki są tak wysokie, że ich nie stać. Za to nadrabiają paleniem. Jawa to dziś już 160 milionów ludzi na powierzchni 40% Polski.

73-letni sułtan 3 miesiace temu wydał za mąż swoją ostatnią, piątą córkę. Teraz jest ona w podróży poślubnej w Stanach, ludzie oczekują, że wróci ciężarna. Sułtan ma tylko jedną żonę, obiecał to matce. Dlatego nie ma syna, choć jego poprzednicy mieli całe haremy, jak zdradza nam przewodniczka w Kratonie, jego siedzibie. Szkoda, że nigdzie nie ma elfich nakładek na uszy a la młody sułtan z obrazów, tutaj możnaby na tym zrobić dobry business.

W przejściach pałacowych siedzą uzbrojeni w kerisy (krisy) strażnicy w tradycyjnych sarongach. Broń budzi respekt. U nas nazwano to puginałem. Klinga jest zakrzywiona, nie ma kształtu węża naga, ale i tak jest niezwykle estetyczna. Tu obowiązuje żółć, czerń i biel. Jest tu jakiś zaduch średniowieczny, tyle, że to się dzieje naprawdę. Yogyą nadal rządzi sułtan. Co niedzielę przygrywa mu orkiestra gamelanowa. Lubię te uspokajające dźwięki z innego czasu. Są jakoś powiązane z tradycją, gdy ważne było "tu i teraz". Niespieszne. Relaksacyjne.

Jest to jedno z najbardziej turystycznych miejsc Indonezji. I choć dominującą religią jest islam, jak rodzi się dziecko, to nadal przez 7 dni straż pełnią przed jego sypialnią mężczyźni z rodziny, żeby zło odstraszyć, a potem ojciec w glinianym naczyniu zakopuje jego pępowinę przed domem i nakrywa to koszem z świeczką (lub dziś lampką), która będzie świecić się co noc przez 40 dni. Ten relikt hinduizmu nadal obowiązuje, niezależnie od wyznania. Nikogo nie dziwi dymiaca pod drzewem trociczka. Tu panna młoda nie występuje w bieli, raczej w eleganckim sarongu, koronie i bransoletach na nadgarstach i kostkach, bardziej przypomina hinduską księżniczkę z Bollywood niż lokalną muzułmankę. Małżeństwa mieszane religijnie nie są rzadkością, lecz już przed ślubem określa się jaką wiarę będzie wyznawało każde z hipotetetycznych dzieci.

Jestem w Borobudur. Zagłebiam się w szczegóły życia Buddy wyryte w twardej wulkanicznej skale. W 2010 roku Merapi zasypał część świątyni, dziś to jedna z wizytówek kraju. Choć jest to świątynia buddyjska w kształcie mandali, to liczni miejscowi zwiedzający są muzułmanami. Wdzięcznie pozują do zdjęć w chustach nakrytych dodatkowo gigantycznymi kapeluszami. Opalenizna w Azji nie jest modna. Na widok naszych blondynek aż się trzęsą błagając o wspólne zdjęcie. Znajomi zapewne przeczytają posty "jestem tak biała jak ta kobieta!". Jesteśmy tu egzotyczni. Po spacerze przez nieskończenie długie targowisko zasłużyłam na gigantycznego kokosa za 15000 rupii, łyżeczkę do wyskrobania go mam zawsze przy sobie.


Jadę dalej. Kiedy wchodzę do hinduistycznej świątyni Prambanan z IX wieku, współczesnej Borobudur, łapie nas deszcz. Tak to jest jak turysta modli się do boga deszczu, efekt odwrotny od zamierzonego. Dopiero odchodząc pojawia się czerwień zachodzącego słońca. Spotkanie z Brahmą, Siwą i Wisznu oraz chwile uniesień nad szczególami wyrytej w kamieniu "Ramajany" kończy widok dymiacego Merapi. Przed ich świątyniami stoją trzy inne świątynie, "stajnie" ich wierzchowców gotowych ruszyć:
- łabędźa Brahmy
- mlecznobiałego byka Nandin Siwy
- Garudy Wisznu

Żebym nie zapomniała, że na tej ziemi wyznaje się islam słyszę muezzina wołającego na modlitwę po zachodzie słońca. Echo innych meczetów zagłusza jego śpiew. Nie jest tu sam. Nawet korki na ulicy się zmniejszyły. Wszyscy w meczetach!







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem