Tajlandia: Lopburi czyli spotkać małpi gang



Rozpoczynam podróż z Bangkoku do Lopburi. Plan jest, że dojadę tam ekspresem o 10h50. 12h59 powinnam dotrzeć. Tyle teorii, czas na praktykę. Znam stronę, na której sprawdza się rozkład. Prasong podesłał mi link.

Tym razem robię wersję dla zaawansowanych. Chcę dojechać autobusem na stację kolejową. Wczoraj sprawdziłam co odjeżdża z mojego przystanku. 73 ma jechać na Hua Laphong. I to chyba tam. W sumie miałam dopytać w recepcji hotelu, ale umknęło mi to.

Przed 10h staję na przystanku. Rozkład: brak. Czekam. Jedzie 504, 77, 74. Przerwa. 77, 74, 77, 536 i znowu 77! 74, 77! Mam wrażenie, że to numery lotto. Widzę rosnące grono desperatów, zapewne czekają na 73. Ma jeździć co kwadrans! Może też trafię w kumulację. Po 7 minutach nadjeżdża 73. Wskakuję. Zazwyczaj autobusy zwalniają na 90% na przystankach, a ludzie jak makaki robią hop, hop.

Kupuję bilet u konduktorki za 15 bath i zaczynam przygodę. Autobus jest ze złowieszczą klimą, straszne! Jest tłoczno na drodze, korki, ale liczę, że na 10h50 zdążę. Oby nie było jak w Malezji, że bez biletu elektronika nie wpuszcza na peron!! Kolejka do kasy rozwali mi cały plan podróży. W sumie kiedyś jechalam pociągiem w Kanchanaburi i była opcja kupowania biletu u koduktora. Cóż, ciągle się uczę.

Mija 20 minut. Podchodzi do mnie konduktorka autobusowa i każe wysiąść. Dziwne, bo do stacji jest z 500m. Wychodzę przy ruchliwej ulicy. Ma z 10 pasów. I co teraz? 20m ode mnie jest przejście podziemne, ale do metra. Stamtąd tunelami dostaję się do stacji kolejowej. Tyle budek, że nie widać gdzie hala centralna.

Główny dworzec Bangkoku, sporo ludzi. Do okienek nie ma kolejek, otwarte z 4. W pozostałych panie siedzą, ale pisze CLOSED. Manicure, kawka, inne najważniejsze obowiązki... Jak u nas. Poczułam się swojsko. Ktoś próbuje się wcisnąć przede mną. Jestem miła, nie wrzeszczę, że od wczoraj nie jestem turystą i już umiem dać sobie radę z autobusami! Omijam wciskaczkę równie bezczelnie jak ona mnie przed momentem. Serio się jej zdawało, że stoję tam, żeby się poprzyglądać kasjerkom?

Prawda jest prosta: jak się samemu raz gdzieś przejedzie z mapą googla w ręce, to od razu człowiek zna topografię i wie gdzie i jak dojechać. Ja swoje kilometry w Bangkoku już wychodziłam, więc teraz się tylko doskonalę. Po Chinach Tajowie mają ze mną problem.

Wchodzę na peron z biletem w ręce. Mam 20 minut do odjazdu. Pani wyładowuje z pociągu nowe miotły, ale ma tego hurtownię. Pstryk i już ją mam w pudełku;) 10h49, jest ogłoszenie, że pociąg będzie podstawiony na tor 7. Podchodzę do tablicy. Odjazd przesunięto na 11h. Ha, ha, ha: opóźnienie może ulec zmianie;))) Mam déjà vu.

Pociąg ma tylko 3 wagony. Pani konduktor w różowym żakieciku ma stopę ladyboya. Sprawdza mi pobieżnie bilet, bo jestem jedynym obcokrajowcem. Numery miejsc są napisane nad oknami, ale dodatkowo poprawione markerem na 8 cm. Tajowie nie lubią nosić okularów, a wielu niedowidzi. Strasznie fajny pomysł na ułatwienie. Koszt żaden, a jaka użytecznosć, od razu widać, gdzie są numerki.

Tymczasem na sąsiednim torze ekipa myje pociąg od zewnątrz. Okna tym co resztę karoserii, co tłumaczy czemu przez czystą szybę nic nie widać.

11h05 ruszam pociagiem o 10h50 nr 3 z Bangkoku. Mijam półki tablic na składy pociagowe z numerami i opisami dokąd jadą. Ekspres może i przyspieszy, póki co szybciej chodzę pieszo. Mój pociąg ma pozamykane okna, ale mijam lokalne składy z pootwieranymi szybami i drzwiami. Jak w autobusach. Wyskakujesz, gdzie Tobie pasuje na własną odpowiedzialność. Raczej pustawo w środku. To nie to co w Chinach.

Tuk tuk, tuk tuk. Powolutku "ekspres" rusza w Tajlandię. Po 20 minutach nadal jestem w Bangkoku. Dlatego trudno się dziwić, że jestem w szoku, gdy pani mi przynosi catering! Cooked Thai Jasmine Rice, Fried Mackerels with Soya Bean Sauce i Red Curry Chicken! 374 bathy dałam za bilet i jeszcze taka uczta?? W knajpie wczoraj wydałam 175 za najtańszy zestaw indyjski z świeżym lodowatym kokosem! Jest jakieś święto? Król kazał nas ugościć? Skąd kolej wiedziała ile porcji przygotować? Na śniadanie zjadłam 2 tosty z dżemopodobnym kolorowym żelem i kawę (w hotelu oficjalnie nie ma jedzenia). Głodna nie jestem, za to ciekawa: bardzo. Za podobny catering w samolocie AirAsia płaci się 100 do 200 bath! Curry jest może letnie, nie za ostre, za makrelę się nie biorę, bo popsuje smak kurczaka. Co to byłby za dzień bez ryżu na śniadanie? Kiedy oddaję tackę pani przynosi mi jeszcze wodę z lodem.

Po chwili pojawia się mundurowy, gadatliwy jegomość. Sprzączka paska lśni na złoto. Mundur uprasowany. A więc tak wygląda konduktor! Pani w różu była od jedzenia! Pan staje nad gościem, co się stację wcześniej dosiadł obok mnie i gada. Gada i się śmieje. Coś mu tłumaczy, gestykuluje. Cały przedział ubawiony. Otóż pan ma miejsce 59, a nie 57 obok mnie. Musiał mu konduktor coś nagadać, cały wagon rechocze. Pan konduktor przesadza zatem mojego nowego kolegę i odznacza mnie na liście. Po 40 minutach od startu jestem w połowie drogi na lotnisko Don Muaeng, ciągle w Bangkoku. Jak to jest ekspres, to jak jeżdżą zwykłe osobowe? Za 1h10 powinnam być rozkładowo w Lopburi: opóźnienie może ulec zmianie?

11h50: 50 minut od startu docieram na stację koło lotniska, co warto odnotować. Następnym razem stąd mogę ruszyć gdzieś na północ, choć do centrum pociągiem raczej się nie wybiorę. Jeszcze, żeby stacja była gdzieś obok hotelu, to może. Skytrain z Don Mueang do centrum jeszcze jest w budowie. Widzę za to, że autobus 504 tu jeździ, więc jest alternatywa dla taksówek, żeby dostać się w moją strefę bez użerania się z kierowcam, którzy odmawiają włączenia licznika. Nie chodzi o pieniądze, ale o zasady. Dlaczego jako turysta mam ciągle za wszystko przepłacać? To poniżej mojej godności. Chcecie wojny? Poleje się krew. Nie pozwolę robić z siebie idioty.

Sprawdzam jak idzie rozbudowa linii skytrain.

 https://www.bts.co.th/eng/library/system-structuer.html

Jedna linia ma 40, druga 14 km. Kiedy będzie otwarcie reszty? Jak Budda da. Nic nie pisze. Póki co najłatwiej dotrzeć taksówką z lotniska Don Mueang do centrum, a z Suvarnabumi: Skytrain. Następnym razem przećwiczę opcję z autobusem A1, jeździ co 5 minut i będzie niezłym rozwiązaniem.

Wracam na moje tory do Lopburi. Za oknem pola ryżowe. Pociąg wreszcie nabrał rozpędu. Przechodzi pan sprzatacz z miotłą. Teraz wyprawa już mi się podoba. O 12h30 pani w różowym żakiecie wyjmuje z torby maskę i ją zakłada. Po chwili woła "Ayutthaya!" Większość opuszcza wagon, nowi pasażerowie zajmują miejsca. Na szwajcarską punktualność w kolejach tajskich nie ma co liczyć, za to na gościnność, pomoc i uśmiech jak najbardziej.

Stacja Lopburi wita mnie małpimi dekoracjami. Przegladam rozkład jazdy, zgodnie z zaleceniem Prasonga. O 6h rano pociąg do Phitsanulok. 5h jazdy. Sporo. Tym bardziej, że musiałabym wrócić jutro do Bangkoku, co daje kolejne 7-8h. Chiang Mai - 12h stąd plus opóźnienie może ulec zmianie. Nie ta bajka, odpada.

Choć rikszarz chce mnie koniecznie podwieźć do hotelu twardo odmawiam. Mam guesthouse, jakby mnie tu zawiózł umarłby ze śmiechu. Usługa kosztowałaby więcej niż nocleg. 4 minuty później cieszę się klimą mojej skromnej stancji. Pomyśleć, że o 9h rano napisali mi maila, że jak do 12h nie zrobię opłaty, to mi anulują rezerwację! I to po tajsku! Dobrze, że ujek google jest dobrym tłumaczem. Odpisałam po polsku, żeby podali pełny numer międzynarodowy konta, bo jestem w pociągu. Robi się zabawnie. Co to za kwatera?? To coś mniej poważnego niż hostel. Rezerwacja jest, uff. Mam "welcome drink", czyli półlitrową butelkę wody. Płacę 590 bath plus 200 kaucji. Dziekuję Agodzie! To chyba najlepszy pokój za tak małe pieniądze, z prywatną łazienką i prysznicem oraz tarasem. Jest nawet czajnik i kawa. Jak na standard tego miasta daję mu z 6*. Na polskie warunki z 2*+.

Ruszam na spacer odkrywać Lopburi. Miasteczko, choć pełne historycznych stup i świątyń, nie jest jakoś szczególnie zachwycające. Brak przewodnika lokalnego zmusza mnie do wytężonych poszukiwań wejść do obiektów, zawsze jakoś udaje mi się pójść nie w tę stronę, ale to nic, bo wszystko tu jest w skali mikro. Jest bardzo skromnie.


Po godzinie się orientuję, że jeszcze żadnej małpy nie widziałam! Zagapiłam się na złote gatki w stylu Alladyna (jakoś poza spektaklami takich na nikim nie widziałam) i nagle ze sklepu wyskakuje sprzedawczyni z spryskiwaczem do roślin i rzuca się na podstępna małpę zsuwjącą się na towar po szurku. Podnoszę głowę, 5 par małpich oczu z zaciekawieniem mi się przypatruje. Makaki co chwilę wychodzą spod samochodów, jak u nas koty. Każda coś żuje. To nic, z drugiej strony ulicy widzę ich spora grupę poruszającą się po drutach na wysokości pierwszego piętra. Jest upał. Sklepy pozasłaniane markizami, a co sznurek to małpa. Jedna popija soczek przez słomkę. Kawałek dalej Lopburi się szykuje do Walentynek, układane są kwiatowe dekoracje przy ceglanych szczątkach świątyni. A tuż obok grasuje małpi gang. Teraz liczba makaków staje się już niepoliczalna. Świrują, gonią się, nawołują, iskają. Jaipur w stylu tajskim! Obok świątynia Prang Sam Yod, hurtownia małpiszonów. Jedzie pociąg, szlaban zamknięty, na pickupy wskakują odważniejsze osobniki i przegrzebują zawartość, jeden próbuje otworzyć pudło z pralką. Małpy skaczą po dachach. Dziadek z laską wygraża spryciarzom na pierwszym piętrze. Mam ochotę na zimne piwo, ale między 14 a 17h nie wolno sprzedawać alkoholu. Zadowalam się wodą gazowaną i wracam do pokoju obmyśleć co dalej.

Mentos, the freshmaker, po coś stawał na przejściu?

He he he

Nie ma mnie, wcale mnie tu nie ma!

Poszukajmy...

Pralka? Nie banany??

Tu rządzę ja!

Dam radę, dam...

W rodzinie siła

Spiderman z Lopburi

A kuku

Nadchodzą Walentynki


Moda lokana

Modne gatki z Lopburi

Budda obfitości

Małpi terrorysta

Rok szczura nie zaczął się dobrze

Pierwszy malpiszon

Przed stacją w Lopburi

Światynia: tutaj nie pozałowali na sukienki dla duchów miejsca! 

Lopburi wita

Pani od cateringu

Porządne numery siedzeń dla niedowidzących

Pani z hurtowni mioteł

Kasa biletowa

Dworzec centralny w Bangkoku

Bangkok: bilet w świat


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem