Francja: Gordes, bosko mi

 Gdybym miała opisać to maciupkie miasteczko przytulone do zbocza góry, to najlepiej słowem "majestatyczne". Gordes we wtorki na pewno jest najtłoczniejsze, bo u stóp renesansowego zamku rozkłada się lokalny targ. A czego tu nie ma? Nugaty, miody, tapenady. Motywy lawendy i cykady. Można popróbować oliwek w ziołach czy suchych kiełbas, serów, przetworów. Lokalna marka Luberon króluje pośród innych. Są i melony, bo jakżeby mogło ich zabraknąć w środku czerwca? Na figi jeszcze wcześnie. Za to są czereśnie. Wielkie i słodkie. 

Wioska ma swoje korzenie w czasach prehistorycznych. Nigdy nie została zdobyta. Dopiero wyludnienie zagroziło bytowi wioski. Latem od końca lat 30 bywali tu malarze: Marc Chagall, Victor Vasarely, Andre Lhote. Miasteczko stało się modne. Ceny domów poszły w górę, za to dzisiaj są to małe cacuszka, wspaniale odremontowane, utrzymane, z basenami, w bujnym otoczeniu zieleni. 

Odbudowane po zniszczeniach wojennych, miasteczko zachowało urok. W cieniu wąskich, stromych uliczek nie zabraknie plenerów fotograficznych. W okolicy spotykamy bories, budowle z kamienia zbieranego z pobliskich pól. Są one najdalej z XVIII wieku, ale nawiązują do neolitycznych sardyńskich nuraghi. Zbudowane są tylko z kamieni, łącznie ze sklepieniem. Pieknie wyglądają, szczególnie pośród fioletowych pól. Co jakiś czas można je wypatrzeć to tu, to tam. U podnóża Gordes ulokowała się cała ich osada w formie skansenu. Dziś każdy chce mieć borie obok domu, ale osób zdolnych coś takiego stworzyć, jak na lekarstwo. 










Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem