Polska: Erwin Sówka i Katowice (Nikiszowiec)

Wymyślanie tras turystycznych to moje zajęcie od lat. Kraków z Tarnowem i Zalipiem, Zakopane z Chochołowem - to się sprzedawało 20 lat temu Francuzom. Dzisiaj rozwijam swoje skrzydła nad moim Śląskiem i tropię ślady lokalnych, mniej znanych sław, by pokazać wam, że każdy może zostać Kolumbem i to we własnym kraju. 

Dzisiaj moim celem jest Nikiszowiec. Po pierwsze bo dawno tam nie byłam. Po drugie, bo tam krzyżują się ślady Kazimierza Kutza z Erwinem Sówką. 

Skąd znam Erwina Sówkę? No jak to skąd? Z Muzeum Śląskiego. Jego obrazy porażają. Nie sposób nie zwrócić na nie uwagi. Te nagie Madonny śląskie, ta święta Barbara niczym Olimpia Maneta. Trzeba zobaczyć, by uwierzyć. Barbara o kształtach jak u Botero. Taka się objawiła, to taka ma zostać. Autor nic zamalować nie pozwoli. Kiedyś turyści wchodzili do Muzeum Czartoryskich, żeby zobaczyć 1 obraz: Damę z gronostajem Da Vinci. Kiedy tłumy zaczną przybywać oglądać Erwina Sówkę do Muzeum Śląskiego? To zależy także ode mnie;)

A na Nikiszowcu są murale nawiązujące do jego prac. I to mój cel nr 1. Chciałam ściągnąć Patrycję, ale musi suszyć włosy i wyprowadzić psa, no chce, ale czemu tak wcześnie i co ja będę tyle czasu robić na Nikiszowcu. No to akurat nie stanowi dla mnie problemu. Inteligentne dzieci się nie nudzą. Takie podejście ma chyba większość ludzi na Śląsku. Co to oglądać? Ja nie zadaję sobie pytań. Budzę w sobie Kolumba i ruszam szybko, szybko, bo wiem, że wieczorem będę się wściekać, że znowu jestem na niedoczasie. 

Pierwszy objaw niedoczasu odczuwam już na Ligocie. Mam się przesiąść z 13 na 292. Tylko, że mamy minimalne opóźnienie i 292 jest przed nami zamiast za nami. A miało być tak pięknie: całe 2 minuty na przesiadkę! Hop, hop, hop. Jakby trzeba było, to weszłabym przez zamknięte drzwi. Dzisiaj sobota i bardzo nie chciałam utknąć w czasie na godzinę. Udało się! Pędzę dalej. Ligota, Piotrowice, Giszowiec. Wreszcie docieram na Nikisz. 

Mam całodzienny bilet, więc mogę się do woli przesiadać. Sprawdzam połączenia w aplikacji Jak dojadę. Idzie mi dobrze. 

Wróćmy do Sówki. W zeszłym roku w styczniu w wieku 84 lat artysta zmarł i pochowano go na Nikiszowcu, choć mieszkał na Zawodziu, a urodził się w Giszowcu. Dawniej to wszystko była gmina Janów. Sam Mateusz Morawiecki był na pogrzebie, więc jak widać była to ważna postać. Zaznaczę, że jest obecnie premierem, ale wkrótce historia może o nim zapomnieć, jakoś tak przeczuwam...

Skwer Artystów z Grupy Janowskiej: tutaj są słynne murale według prac E. Sówki. PRL popierał rozwój kultury ludzi pracy. Kół plastycznych było na pęczki, ale to do którego trafił Sówka było inne. A to za sprawą jego przywódcy, Teofila Ociepki. Artyści z Janowa stali się bohaterami filmu Lacha Majewskiego "Angelus" z 2001 roku. Obraz jest surrealistyczno-baśniowy. Opowiada o 3 przepowiedniach, które własnie się wypełniają. Łączy lokalne mity z rzeczywistością komunistycznej Polski. A w tle Stalinogród - Katowice. Poznajemy bohaterów grupy, których fascynuje magia i okultyzm. Dialogi są po śląsku. Z każdym kolejnym ujęciem rozpoznaję sceny z płócien Wróbla, Ociepki, Sówki. Erotyzm, lewatywy, rodzinne kąpiele: bardzo dosadne ujęcie Śląska. Z drugiej stronie Saturn, energia słońca, ratowanie świata. Mówi się, że to odpowiedź na "Sto lat samotności". Bez obejrzenia do końca się tego nie zrozumie. 

Sam Nikiszowiec to dziś takie osiedle, gdzie czas się w miejscu zatrzymał. Wraz z Giszowcem zostały zbudowane jako modelowe osiedla robotnicze. Te walcownie, huty, kopalnie już w większości nie pracują. Śląsk staje się atrakcją turystyczną. I nie tylko dla obcokrajowców. Stare familoki za grube miliony się oczyszcza, tworzy się żywe skanseny. Pamiętam jak u babci wszystkie okna trzeba było pomalować na czerwono albo na zielono. Tutaj zachował się klimat. W Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach jest film o tym jak to kiedyś się u nas żyło. A tu wysiadam z autobusu i mam taki filmowy obrazek jak z obrazów w Muzeum Śląskim. Domy czyste, odświeżone jak chałupy w Chochołowie na wiosnę. Czerwona cegła. Zachowane dekoracje. Nie jest cukierkowo, jak byłoby to odnowione w Austrii. Nie, tu jest swojski duch autentyczności. Jakbym u babci na Frynie wysiadła. Kominy wystające ponad zabudowę dodają temu miejscu narracji. Wydają się dekoracją filmową. Wchodzę do ajnfartów, przechodzę bramami na wewnętrzne place, gdzie kwitną amatorskie ogródki. Tu ktoś zasadził róże, a tam choinkę ze świąt. Śląski misz masz. W rogu suszy się pranie, bo balkon jest rzadkim luksusem. Okna obmalowane na czerwono. Mieszkańcy na co szerszych parapetach powystawiali pelergonie. 























W 1904 roku w Niemczech obowiązywała ustawa, która opisywała jakie warunki musi spełnić osiedle mieszkaniowe. Zatrudniono zatem Emila i Georga Zillmanów, by zaprojektowali górnicze domy na Nikiszowcu. Obaj urodzili się w Międzyrzeczu, Emil 1870, Georg 1871. Osiedle budowano od 1908 roku dla pracowników kopalni Giesche. W 1924 Nikiszowiec i Giszowiec przyłączono do gminy Janów. Kopalnię po wojnie nazwano Wieczorek. W 1960  Nikisz stał się częścią Katowic. 

Kuzyni stworzyli prosty projekt 2 przecinających się ulic z centralnym punktem na Placu Wyzwolenia. Niektóre ulice połączono tzw. nadwieszkami znajdującymi się u wylotu ulic. Na wewnętrznych dziedzińcach dawniej stały tzw. chlywiki, a w niektóruch blokach tzw.  piekarniok - piec do pieczenia chleba. Ta tradycja się zachowała do dziś, ale w Maroku. 

Na Nikiszowcu było 1207 mieszkań. 2-pokojowe z kuchnią, 63 m², pokój, komara i kuchnia - 53 m² oraz mieszkania urzrzędnicze - 3-4 pokojowe. W blokach był prąd i woda. W kuchni był żeliwny ausgus, czyli zlew. A toalety były na półpiętrach, wspólne. 

Zilmannowie chcieli, żeby te domy nie były standardowymi familokami, dlatego zadbali o liczne szczegóły architektoniczne. Frontony wzbogacają ryzality i pseudoryzality. Czasem niestandardowe dachy czy balkony. Czerwona licówka czasem zastąpiona jest dekoracyjną glazurowaną cegłą zieloną. A już szcytem elegancji Nikiszowca jest kamienica naprzeciw kościoła z różami. Każde z 126 wejść ma inne wejście. Budynki zdobią też wykusze, balkoniki, loggie, o różnych detalach wzbogacających ich wygląd. Dobrze poszukajcie naszego symbolu: górniczych młotków. Bez tego zdjęcia nie wolno wyjechać z Nikisza! 

W 1946 roku przy tutejszej kopalni powstała świetlica, potem klub. Otton Klimczok wyszukiwał zdolnych robotników i tworzył amatorskie zespoły plastyków. Do 1956r obowiązywał socrealizm, potem było więcej swobody. Klimczok sprowadził nauczyciela: Zygmunta Lisa i postarał się o powstanie Zakładowego Domu Kultury. Wśród plastyków wyróżniła się Grupa Janowska. 

Funduję sobie za 12 zł bilet do muzeum. A co! Świetna inwestycja, by zapoznać się z Grupa Janowską. Znam tych artystów z Muzeum Śląskiego. Ewald Gawlik, Bolesław Skulik, Erwin Sówka, Paweł Wróbel. Żywe kolory. Proste sceny z śląskiego życia codziennego i obrzędowości. 

Gerald Urbanek. Owocobranie. Żywe, ciepłe kolory zachwycają. Jak zwykle najbardziej urocze są kolory u Wróbla. Kopalnie, pociągi, tramwaje, wieże, kominy i bardzo schematyczne postaci. To są lata 70/80. Tematyka nasza. W pralni. Szkaciorze. Nie spośob się nie uśmiechnąć. To muzeum jest jak wspomnienie z dzieciństwa. Naprawdę nie trzeba być historykiem sztuki, żeby na chwilę stanąć i nałożyć na te obrazki kalkę wspomnień. 

Paweł Wróbel: Pranie. Kobieta pierze w balii na środku kuchni. Na stole kamionkowe naczynia. Z tyłu na kachloku gotuje się jako zupa. A bajtle zaglądają z drugiej izby. Pjykne to. Kobieta nie jest zachwycona marudzeniem dzieci kiedy łobjod. Pochyla się nad praniem w niebieskiej sukience, a jej obfite piersi chyba zasłaniają jej widok w dół. Obok: Targ kwiatowy. Scenki codzienności ubrane w kontrastujące kolory. Fajne to. Najbardziej lubię u Wróbla festyny, cyrki, żywiołowość świątecznego, tradycyjnego krajobrazu. 




Jeszcze Furman z węglem Ewalda Gawlika mi sie podoba: takie samo zdjęcie zdrobiłam kwadrans temu. Tylko zamiast konia stoją samochody. Chciałoby się je usunąć, ale to by było nieuczciwe. Można z Nikisza zrobić widokówkę, ale nie o to chodzi. Ta dzielnica Katowic żyje. Czasy się zmieniły, trudno oczekiwać, że będzie teraz sielankowo, a mieszkańcy się poprzebierają w ludowe stroje. Tego by chciał turysta. Nie, nie tutaj. To Maria Antonina się przebierała za pastereczkę, żeby pląsać wśród traw z owcami. Tu nie Wersal! Tu nasz Śląsk w całej okazałości. W jednym oknie siedzi kot. W drugim pies. I co? Nie można? 



Rajskie widoki Teofila Ociepki mnie nie bawią, ale już Elektrociepłownia z jakimś stworem niczym dinozaur czy smok to już wciągające. 




I wreszcie mój Erwin Sówka. Obraz "Na planie filmowym" z 2001 roku z Nikiszem w tle, nawiązuje do rodzinnych fotografii z początku XX wieku. Kobiety gołe i ubrane, górnicy, technicy. Obok płotno "Było, minęło": nawiązanie do ślaskiej mitologii także z Nikiszowcem. Oglądam parę pomieszczeń zaaranżowanych na mieszkanie. Dziś już ludzie mają w domach toalety wydzielone z części sporej kuchni, słyszę jak mówi przewodniczka. 




W muzeum co rusz przybywają wycieczki studiując pralnię i magiel na Nikiszowcu: wystawa "Woda i mydło, najlepsze bielidło" cieszy się zainteresowaniem. W pół godziny to już 3 grupa. Czytam, że Waszhaus było miejscem spotkań sąsiadek. Plotkowano. Dzięki maglowi dbano o higienę, oszczędzano miejsce w domu, a mieszkania nie niszczyła para wodna. 





No nic, czas się zbierać. Czas jakoś mi przyspieszył. Kiedy opuszczam muzeum z albumem o Grupie Janowskiej pod pachą, zaczyna padać. Podjeżdża 695. Już jadę na Szopienice, gdy nagle do mnie dociera, że miałam oglądać murale na Skwerze Grupy Janowskiej. Wysiadam zatem na kolejnym przystanku. Warto było. 









20 minut później jadę na wspomniane Szopienice.

Zacznę od mieszkania Kutza, gdzie powstaje muzeum jego pamięci. Zaczęło padać, ja bez parasola, ale czy to ma mi popsuć humor? Mural, gdzie Kutz na kucu mknie nad śląskim krajobrazem niczym zakochani u Chagalla po prostu sam na mnie wpada w pobliżu stacji PKP Szopienice Południowe. Mural według projektu Erwina Sówki odsłonięto w 2019 roku w Szopienicach. 


I wtedy lunęło. Schowałam się pod gęstym kasztanowcem, tuż obok chlewiki. Serio. Prawdziwe. Jeszcze tylko hodowcy gołębi tu brakuje, żeby było jak 40 lat temu...


Idę głębiej. Odnajduję budynek z nr 4 tuż przy torach. Nic nie wskazuje na to, że ma tu być jakieś muzeum. Ale klimacik jest.





Tymczasem jestem w tarapatach. Nie jadłam obiadu. A tu dociera do mnie zapach pizzy. Wpadam do włoskiej knajpki w Szopienicach i czekam aż przejdzie chmura. Taka karma, co poradzisz. 

Za 2h idę do teatru. W Katowicach. Zdążę... dziś w menu: Inteligenci. 



Tymczasem myślę o Patrycji, która rano suszyła włosy. Moje są do wykręcenia. Ja zresztą też. Jednak nie żałuję mojej przygody. Wystarczy zejść z utartych szlaków i już jesteś odkrywcą. 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem