Peru: Machu Picchu

3h45 wyjazd. Serio? To żart? Nie, to początek przygody. Moi turyści nie mają lekko: powiedziałam przewodnikowi, że to "podróżnicy" i że doceniają to, że otworzymy nazajutrz Machu Picchu. Jeszcze klaskali, że zaczynamy o świcie. 5h05: odjazd! Rusza pociąg przez dżunglę wzdłuż rwącej Urubamby. Jedziemy ostatnim wagonem. Pociąg ma wygodne fotele i stoliki, zatem wyciągamy jabłka i banany, kanapki i ciasteczka z prowiantu z hotelu. Ja mam jeszcze zalaną w kubku herbatkę, bo jak zacząć dzień w Peru bez koki? Zimno w tym pociagu, mrożą klimą! Za oknem zaczyna dopiero się robić jasno. Turlamy się i słuchamy komunikatu jak w samolocie o tym gdzie jest wc, gdzie drzwi, gdzie gaśnica. Turyści co rusz wybuchają śmiechem zdziwieni tymi detalami. "Pkp nie ma takich atrakcji", mówi Mikołaj, który po powrocie ma olimpiadę historyczną i siedzi nad lekturą. Czapka kupiona u Indian nad Titicaca się przydaje na zimno wagonu. Ja nie jestem tak ambitna: czas dospać. Z tyłu słyszę Wiesława analizującego prawdopodobieństwo deszczu: "Może padać o 14h, ale to już będzie po wszystkim". I tak oto turlamy się, w tle gra peruwiańska muzyka. Hania analizuje program: trzeba zrobić ostatnie zakupy, kiedy wypada ten czas wolny w Cusco? Paulina posypia w barwnym sweterku kupionym na 4910m npm. Agnieszka czyta Rostworowską, koszmarnie nudne mity zrekonstruowame przez badaczkę polskiego pochodzenia: ambitna sztuka. Coś nie słyszę Artura i Magdy, dziwne... wysiedli?

Zaczyna padać, wysiadamy z pociągu: ściana wody. Obiecuję pogodę na szczycie i jak dojeżdżamy busikiem robi się ładnie, ale trochę chmur zawieszonych na wierzchołkach pobliskich gór tworzy malowniczą scenerię. Z każdą chwiką robi się cieplej, pojawia się słońce. Góry nie łatwo zdradzają swoje sekrety, musimy się naczekać na dobre ujęcia. Spacerujemy pośród ruin, lamy pasą się na tarasach strzygac trawę i pozują do zdjęć. O 10h my powoli kończymy nasz spacer, a w oddali widzimy tłum. O 6h wpuszczono 200 osób, o 7h kolejne 200, w tym nas, i tak co godzinę. Po 10h jest ciasno. A ponoć niski sezon. Wysoki od marca.  Pod koniec podchodzi Marek: mam mu pilnie znaleźć puste miejsce, bo będzie się oświadczać Beacie. Dookoła setki ludzi, a ja z przewodnikiem kombinujemy jak odciagnąć resztę (która przecież mnie nie odstępuje) i znaleźć PUSTE MIEJSCE NA ZARĘCZYNY POŚRODKU MACHU PICCHU O 10H!!! Znaleźliśmy fragment trasy, którą grupy nie chodzą, moi poszli, ale jacyś skośnoocy wpychają się miedzy wódkę a zakąskę i psują mi romantyzm. Biorę aparat i mówię, że zrobię im zdjęcie. Ustawiają się... Beata się odwraca, a Marek klęczy z pierścionkiem. Ona beczy, mi się udziela, jemu już też nerwy puszczają. Macie pomysły: pusty plac w najbardziej obleganym zabytku Peru o 10h. Koło 11h zjeżdżamy do Aguas Calientes, które w międzyczasie już zapomniały o porannej ulewie. "Pogoda się udała" - słyszę Wiesława z tyłu. Nawet mi powiedział, że miałam rację, a on się pomylił. Po drodze całował mnie też Artur, bo to on twierdził wczoraj, że 3h45 to chory pomysł. Nawet Danusia od lęku przed urwiskami jakoś dała radę. Coś czuję, że skoro Pluton wszedł w znak Wodnika 2 dni temu, to będę tu bywać częściej. Szczerze: bardzo męcząca impreza, ale jedna z fajniejszych na jakich byłam.


Komentarze

  1. To już kolejne oświadczyny które organizowałaś dla uczestników wycieczki, brawo Ty!

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja, z pierścionkiem zaręczynowym na palcu. Aniu, byłaś w swojej roli niesamowita, o Marku nie wspomnę. Machu Picchu wpisze się w mój życiorys wielkimi literami. Pozdrawiam serdecznie. Aniu, tak na marginesie, jesteś ikoną Itaki

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem