Szwajcaria : Bazylea

Po nocnej burzy Bazylea jeszcze ma mokre chodniki, w sobotni poranek stajemy obok pchlego tragu i ruszamy na spacer. Jakże przyjemne jest miasto z rana! Jesteśmy tu sami, nie ma innych wycieczek, więc spokojnie spacerujemy pośród przepięknych domów. Tu czujemy, że to spore miasto. Ilekroć tu byłam, zawsze w okolicy południa, to było trudno się przedrzeć do ratusza czy katedry. Dzisiaj luksusowo: tylko my. A przecież mamy szczyt sezonu. To był świetny pomysł, żeby przyjechać zaraz po śniadaniu. Niemniej przechodząc ku centrum musimy pokonać sporo stromizn i schodów, klub fotografa ciągnie się z tyłu, dobrze, że mamy aparaty cyfrowe, bo z takimi z filmem na 24 ujęcia, to trzebaby tu mieć taczkę zapasowych rolek. Górki nie górki, kto się wspina, ten zasługuje na widoczki. W dole płynie rzeka, a na drugim brzegu wznoszą się wieże koncernów farmaceutycznych, narodowa duma Szwajcarii. My wkraczamy na krużganki katedry. Inny świat. Spokój. Odcinamy się od miasta. Oglądamy okno katedry: potężną rozetę z symbolem Gwiazdy Dawida, a pośrodku Chrystus. Symbol żydowski w kościele? Ależ nie, to przecież także symbol rzemieślniczy architektów. Wchodzimy do wnętrza. Oglądamy kolumnę z epitafium Erazma z Rotterdamu. Kto chce idzie do krypty. Czekamy...  Nagle wychodzą uradowani turyści. Bernoulli! Bernoulli! Tu jest jego grób. To on rozwiązał "problem bazylejski"! I jak tu się nie cieszyć: ktoś o tym słyszał i wie o co chodzi! Dla mniej wprawionych w matematykę: polecam notatkę z wikipedii😄😁😆😅.



























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem