Wenezuela: Nad Orinoko

Kiedy nadlatujemy nad Porto Ordaz, jedni widzą rzekę Orinoko koloru kawy z mlekiem, a inni Caroni w kolorze coca-coli. Ledwo pół godzinki i jesteśmy w parku, gdzie wędrujemy 3km, żeby zobaczyć wodospad. Takie Wodospady Renu w Szwajcarii x 3. Może nawet nie aż tak wysokie, ale za to ile wody! A nie mamy pory deszczowej! Po drodze mamy wykład dotyczący różnych roślin. A pośród gałęzi co chwilę widać kapucynki. Nie są upiorkami, raczej mało agresywne. Pamiętam potworki z Kostaryki, więc mam świadomość jakie potrafią być paskudne. Te to jednak dość delikatne słodziaki.

Wodospad La Llovizna robi wrażenie rozciągłością, nie jest jakoś specjalnie wysoki, ale ilość wody jest imponująca. Jeszcze większe wrażenie robi popołudniowa wycieczka do zbiegu dwóch rzek. Orinoko i Caroni mają inny kolor, różnią się też temperaturą. Wyraźnie widać granicę. Potem podpływamy łodzią pod samą Lloviznę. Jesteśmy mokrusieńcy. Jest efekt wow. No i tworzą się tęcze. Przeżycie, emocje, trudno robić zdjęcia, bo wszystko jest mokre. Potem płyniemy na brzeg rzeki i mamy czas na kąpiel w ciepłych wodach. Czasem rybacy widują słynne różowe delfiny, ale nam się nie zdarzyły. Jednak połączenie dwóch ogromnych rzek jest dla Europejczyka czymś zaskakującym. Skala jest niesamowita. 

Jak znajdę jakąś lepszą sieć, to wrzucę więcej zdjęć. Internet wenezuelski nie wymiata. 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem