Kuba: Zakochać się w Hawanie


Dawno nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak charakterna Hawana. Bezpiecznie. Kolorowo. Te stare samochody wszędzie! Różowe, seledynowe, turkusowe, żółte. Tu nie ma nudy. Miasto się sypie, choć wpisano je na listę UNESCO. Nic mi nie sprawiło takiej radości jak dwie godziny na poszlajanie się po centrum. Hawana to też ludzie. Zatroskani. Przedsiębiorczy. Barwni. Ten wymienia euro po nielegalnym kursie: w hotelu płacą kurs oficjalny 135 pesos, na ulicy cinkciarz daje 240. Dolar: 230. Ostrożnie w restauracjach, bo ceny dają w dolcach czy euro, ale po kursie oficjalnym, czyli zamiast 12.50 eur wyszło 22.50 eur.














Dla turysty pierwsze wrażenie jest pozytywne: ulice Hawany przepełniają piękne kabriolety. Malownicze, choć z rury wydechowej leci niebiesko-czarny dym. Na zdjęciach wyglada to dobrze, ale w realu nie wyobrażam sobie co by było jakby mieli więcej samochodów. Zaskakują puste ulice i bardzo mały ruch w dwumilionowej Hawanie. 

Łazarz

Jest co fotografować. Imponujące, monumentalne budynki głoszą chwałę dawnych dni, ale wszystko mocno nadgryzł czas. Taki inny świat, jak z filmu, eteryczny. Mam wrażenie, że całe miasto jest scenografią do jakiegoś filmu gangsterskiego. Tak jak w Kioto mamy dziewczyny poprzebierane do sesji za gejsze, tak tu mamy mieszkańców, których czas zatrzymał się 50 lat temu i oni w nim trwają. Kojarzy mi się to z kościołami w Etiopii, gdzie kobiety są w strojach Matki Boskiej. Tutaj nic nie jest zafałszowane. Hawana jest autentyczna w swoim wizerunku. Te stare auta nie są tylko atrakcją turystyczną, są wszechobecne. Żadne inne miasto Ameryki Południowej nie jest tak prawdziwe w swym wizerunku jak Hawana. A już żebrak wlokący cegłę przy nodze i przebrany za Łazarza mnie rozbroił. 






Nie ma co liczyć na darmowy hotspot. Do internetu logujemy się specjalnym kodem osobistym, naturalnie nie za darmo. Tu wszystko kosztuje. Czasem dolara za godzinę, czasem mniej. 

Należy się duchowo przygotować na braki i jednorodne, monotonne jedzenie w restauracjach hotelowych. W każdym hotelu mają dokładnie to samo, tej samej jakości. Nie wyobrażam sobie all inclusive w Varadero. Niby wszystko dla turysty jest, bo i mięso, i warzywa, ale jakościowo to nie to co Kanary czy Madera. Standard raczej 2-3*, niezależnie ile wymalują na szyldzie. Lody o smaku niewiadomoczego, owoce niby są, ale niedojrzałe, mało słodkie. Po 3 posiłku już wiemy czego się spodziewać tak na obiedzie, jak i na kolacji. Nikt głodny nie chodzi, to nie tak. Żywię się sałatą z sosem i szarpaną wołowiną, więc to raczej będzie. Jakiś kurczak też się znajdzie. Wszystko za to jakoś mało wyrafinowane. Frytki usmażone były gdzieś na Kubie i zimne dowieźli, no to takie wystawiają. Ziemniaki na zimno. Nawet ryż wygląda jak catering ledwo co podgrzany. Chyba o to chodzi, że to są gotowce, które kuchnia raczej podgrzewa niż przygotowuje, a kucharz co najwyżej kroi mięso na plusultra cienkie, przeźroczyste miniskrawki. 

Na mieście to i owszem, jest lepiej z jedzeniem, ale też wybór nie jest duży. Ceviche się trzeba naszukać. Jakieś makarony prawie jak włoskie, tylko z lokalnych składników, mięsa, ryby. Kuba nie jest dla nas droga, szczególnie jak euro wymienimy po kursie 240-250 pesos za dolara. 50 eur na pamiątki i parę drinków na tydzień starczy, 100 eur to już z obiadami i większymi souvenirami. Na 5 czy 6 posiłków w restauracji plus wydatki stówka starcza spokojnie. Za cygara zapłacimy między 2 a 5 eur sztuka w górę, ale nie wiem czy uliczni sprzedawcy oferują tytoń czy faktycznie dorzucają tam jakieś liście, po których ponoć gardło pali, bo ja się na papierosach nie znam, o cygarach nie wspominając. 

Rum za to jest w przystępnych cenach i leją go do wszystkiego. Po tygodniu już sam cukier trzcinowy może nas odrzucać, bo dodają go do wszystkich drinków w hurtowych ilościach. Zresztą na Kubie pijają sok z trzciny z rumem i lodem jako drink. Czasem dosładza się drinki miodem. Do tego różne proporcje mięty i limonki i oto mamy cały zestaw lokalnych napojów wyskokowych. 

Zresztą drinki nie są drogie, za to w każdym wc, nawet na lotnisku czy przy restauracji stoi pani dająca nam skrawek papieru i woła za to jakąś kasę, co w którymś momencie robi się irytujące. Do 50 pesos to standard. Trzeba zatem zdobyć drobne. Powicie, że to mało, ale czasem chcemy pilnie do wc i mamy tylko 10 eur, więc jest to kłopotliwe. 

Mamy 2 rodzaje sklepów: na ksiażeczki, gdzie podstawowe towary dostają Kubańczycy za 10% ceny rynkowej, jak cukier, jajka, mydło, ale w ograniczonych ilościach. I "pewexy", tam ceny w dewizach: zagraniczne proszki, chemia, czekolady. Są też stragany z chińkim plastikiem czy wyrobami z recyklingu (souveniry typu przerobiona puszka po piwie, koraliki z malowanych pestek, breloczki, laleczki Lulu). 

Poczty trzeba się naszukać i wygląda bardzo skromnie. Zdobyć znaczki to jedno, ale ceny są przeróżne. Nikt nie wie ile kosztuje znaczek do Europy. Ktoś płaci 200 pesos, inny tylko 50. Ciekawe czy te kartki dojdą.

Apteki mają podstawowe leki pod 1 nazwą. Paracetamol nie nazywa się apap, tylko jest to 1 produkt. Nie ma chaosu medialnego. Kupuje się produkty na listki. Braki są notoryczne. Tablice informują ile kosztowałaby pacjenta wizyta czy zabieg, ale dzięki uprzejmości rządu Kubańczycy mają to za darmo. W szpitalach nie karmią, nie mają sprzętu, ale mają dobro narodowe: lekarzy. Co roku przyjmują na studia 10000 ludzi, po roku 50% odpada, ale i tak medycynę kończy 3000-4000 rocznie. Lekarze są towarem eksportowo-przetargowym Kuby. Znają się na robocie, ale lokalne warunki pracy mają raczej słabe. Za to, i tu punkt dla Fidela, średnia życia jest imponująca: coś 79 i 81 lat! Helloł! Gdzie mamy takie wyniki w Ameryce Południowej?? A pewnie wyniki byłyby jeszcze lepsze, gdyby nie braki. Kubie brakuje nowoczesnego sprzętu, choć szczepionek na covid mieli aż 5. Nie orientuję się co do skuteczności, choć najwyraźniej był to sukces. Nie wiem tylko czy oficjalne dane są wiarygodne. 


No i nie zapominajmy: "Patria o Muerte" nie jest tu tylko sloganem, ale rząd naprawdę wciela te ideały w życie. "Kapitalizm to równe dzielenie bogactwa, a komunizm to równe dzielenie biedy", to nie moje, ale podpisuję się pod tym stwierdzeniem. Kuba to jak spojrzenie w lustro naszej historii. Socjalizm jest taki piękny na papierze, a jak wygląda dzisiaj możemy zobaczyć na Kubie. Lepiej nie zagladać zbyt głęboko za fasadę, bo piękna witryna może chować mało wakacyjną rzeczywistość i nie każdy jest na to gotowy. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem