RPA: Safari

Wieczór spędziłam rozkoszując się całkiem pokaźną liczbą zwierząt w parku Krugera uchodzącym za najlepszy w RPA. Nocleg w samym parku przed pandemią się nie zdarzał, więc była to niezła niespodzianka. To pierwszy wyjazd po pandemii, więc doprawdy się postarali. Koło 15h zakwaterowaliśmy się w chatkach i o 16h30 ruszyliśmy w dzicz. Mniejsze drogi są zalane i nieczyne, więc jechaliśmy asfaltem. Dopisały słonie i żyrafy, w rzece były hipki, ale daleko. Dwa razy natknęliśmy się na bawoła. Był i pumba, czyli guziec. Zebry przemknęły tylko gdzieś w zaroślach. Antylop było sporo, ale głównie impale, pojedyncze kudu, koby. Były i mangusty i zając. Park Krugera rozbudził apetyty. Spodziewałam się przyjemnego safari, RPA naprawdę jest zachwycające. Kiedy wysyłam zdjęcia znajomym, komentarze były w stylu: te zwierzaki tak blisko? na drodze, serio? a te lwy to nie atakowały? Nie, nikogo nic nie zjadło, nawet komary były rzadkie, choć wieść gminna mówi, że w tym parku jest zagrożenie malarią. Przewodnik twierdził, że nie na południu, a na północy i mam nadzieję, że tak jest. O poranku wystartowaliśmy o 6h i pierwsze kilometry były rozczarowujące: jakieś żyrafy za krzakami, nikt nawet aparatu nie wyciągnął, pół godziny nudy. Potem jednak zaczęliśmy odnosić pewne sukcesy: pojawiły się gnu, w krzakach były 2 guśce, jakieś impale, nagle jakby ktoś ten park odczarował, co chwilę stawaliśmy. Jeździliśmy autami 9-osobowymi, to nie było optymalne: jeden jest fajny, bo łatwiej o miejsce. Nasze 3 plus inne grupy = kłopot z dobrym miejscem na dobry punkt na zdjęcia. A działo się: lamparty widzieliśmy 2. Jeden machał ogonem, ziewał, czasem na nas łypał okiem. Nawet wstał, poprzeciągał się, w końcu poszedł na gałąź obok i skonsumował antylopę, którą sobie schował na potem. Na końcu zeskoczył i pognał pospać w miejsce bez rozemocjonowanych ludzi z aparatami. Drugi leżał na jakimś drzewie amaruli daleko od drogi, ale w lornetce było wyraźnie widać to futro. Pojawiło się kilka nowych gatunków, których nie było dzień wcześniej. Poranne safari skończyliśmy o 13h: padły baterie gimbali, aparatów, telefonów. Dzień się słabo zaczął, ale ogólnie było dobrze. W oddali pojawiło się 6 nosorożców: Wielka Piątka zaliczona! Lew, lampart, bawół, słoń, nosorożec.

















Niestety w RPA od 15 lat są kłopoty z prądem i w ramach oszczędności wylączają o 21h prąd. A internet działa na recepcji, ale nędznie. Zdjęcia dołożę później. Tylko, że ruter nie działa wieczorami. Teraz akurat jest tu generator, więc daję radę, ale nie jest dobrze z przesyłem danych. Ładowanie telefonu wymaga wtyczek na 3 grube bolce, mam taką międzynarodową, ale tu nie działa. Konieczny specjalny adapter. I tak tu z wszystkim. Wiele rzeczy nas zaskoczy, ale od tego są podróże. 




RPA Cape Vidal

RPA Diamenty 

RPA Kapsztad

RPA Trasa panoramiczna


Komentarze

  1. Mimo ograniczeń zdjęcia super. Polowanie na zwierza tylko z aparatem!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem