Włochy: Surrealizm. Hardcore!!! Panie, tylko nie Francesco!!

Rano wyjeżdżam do Ostuni. Rozmawiam z kierowcą czy zna trasę: ależ tak, przecież jest z Bari. Wczoraj wkopał mi auto w ścisłe centrum Polignano (kawałek za Bari), bo zjazd pomylił i ja po GPSie musiałam kombinować jak dojechać spod stacji pkp do zjazdu Sud, żeby nie krążyć po mieście. Osoby znające miasto zrozumieją kontekst. Po drodze zarysował autokar o osobówkę i pojechał. Brawo! 

Dzisiaj omówił trasę z innym kierowcą, więc wszystko gra. Opowiadam, opowiadam. Do przodu nic nie widzę, bom jak Sprawiedliwość ślepa: tak spuszczona jest zasłonka, że do przodu nie mam widoczności. Pół godziny później sprawdzam GPS. Gdzie ja u diabła jestem?? Czemu jadę do Bari? Dzwonię do przewodniczki i błagam o sprawdzenie czy dobrze jadę, ona, że owszem. A potem było już tylko zabawniej. Drugi pan kierowca kazał mu jechać do Bari i stamtąd drogą nad Adriatykiem. Nie rozumiecie? Efekt: zamiast 1h30 jechałam 2h30. Grupa wyjeżdżająca od nas 30 minut później dotarła 20 minut przed nami. Wszystko i na temat. Musiałam oddać jej przewodniczkę (w końcu byli na czas) i zacząć od przerwy na kawę w Ostuni. Nawet było spoko, słońce prażyło, ta przerwa się przydała. No stres. O 11h40 zaczęłam zwiedzanie, przeszłam malowniczymi uliczkami i skończyłam w autokarze. Przejechałam do sąsiedniego Locorotondo i zaliczyłam kolejny spacer. Czas wolny. I tu się zaczyna surrealizm...

Są rzeczy,  co się filozofom nie śniły. Dzwoni Francesco: idzie na obiad. Ok. Jak się okazało z drugim kierowcą. Przychodzę o 16h pod samochód i nie widzę go. Gdzie Francesco? Drugi kierowca stoi, a mój wyparował. Dzwonię. Nie, nie uwierzycie. To jest tak absurdalne wytłumaczenie, że nie ogarniecie. Jeszcze aż w hotelu musiałam paru osobom wyjaśnić co się stało!! Otóż moj Francesco szuka kluczyków, które zgubił jego kolega. Tamten stoi na parkingu, a mojego nie ma. Dzwonię i wołam go. Idzie. Biegnie. Jak to? Czemu mój szuka, skoro tamten zgubił? Czemu tamten stoi spokojnie? Czy to żart? Dzwonię ponownie i każę mu natychmiast wrócić: mamy o 17h groty!! Przewodnik!! Rezerwacja!! U licha!! Wrócił. Otwierają auto. Na schodach worki z wodami: dokupili dla ludzi. Wsiadamy. Chcę jechać. Francesco chce "czekać" na drugi samochód. No nie! W końcu ruszamy. 30 minut i jesteśmy! Moim kierowcą jest jednak Francesco: ja mu mówię "3 zjazd", a ten pcha się w górki drugim zjazdem. Jego GPS się przestawił i chłop mnie nie słucha. Klasyka. Mówię: zawróćmy. Drze się po mnie, że dobrze jedzie. Odpuszczam. Chce mi się wyć z każdym kilometrem w miarę jak droga się zwęża. Rano nie chciał jechać, teraz mnie radośnie obwozi po wiochach Apulii. Ależ tu pięknie. Wszędzie trulli! Jakbym ja tak go obwiozła, to by mnie ukatrupił. Twierdzi, że wszystko w porządku i w tym momencie z dumą zahacza o drzewo strącając lustro. Prawe. Wspaniale. Lustro wisi na kablach, a on jedzie. Nie wtrącam się. Pędzimy. Dojechałam o czasie. Biegnąc do kasy odbieram telefon od pilota z drugiego auta: kluczyki są, już jadą. Nie pytam o szczegóły. Jest 17h, zdążyłam. Odbieram bilety i wtedy podchodzi pani, że z nerki ukradli jej portfel z dowodem. A wracamy samolotem... Jezuuuuuu... Czuję jak włosy mi siwieją. Każę jej się uspokoić. Nagle ktoś wpada na to, że płaciła za wodę, więc pewnie jest w naszym autokarze i faktycznie portfel się odnalazł. Boskie te jaskinie. Największe we Włoszech. Cudeńko. Jest popołudnie. Poniedziałek. Przed sezonem. Pusto. Wszystko moje, moje, moje. Coś genialnego! Tłumaczenie nie sprawia mi żadnego kłopotu, aż nadto łatwo to idzie. Kilka dni w Apulii i odkrywam, że nadal znam włoski. Proste jak spaghetti al dente! Nie myślę, tłumaczę, easy. 

A co z tymi zgubionymi kluczykami? Otóż tam był trzeci kierowca i on zrobił koledze "żarcik": zabrał mu kluczyki. Nie, nie żartuję. Tamten zawiadamiał policję. Znaleziono jakieś kluczyki w pizzerii i już właściciel je podwoził na ten parking. Tylko, że to nie były te. Po pół godziny paniki i cyrku, ten bałwan, co zakosił te kluczyki przyszedł i je zwrócił. Niewinny żarcik! Za to moja grupa podobno tak ochrzaniła kierowcę, co "zgubił" kluczyki, że przez niego się spóźnimy, że pilot go kwadrans uspokajał. Mało zawału nie dostał. Moja ekipa jest ultrapunktualna (zbieg okoliczności, po prostu trafiłam na 40 ludzi, co dostali zegarki na komunię) i takich przewin nie oszczędzi. Jak im opowiadałam o żarciku, nie chcieli uwierzyć. I nikt się nie śmiał. Nie do uwierzenia: chłopy pod 60, jeden to i ponad, emeryt i kawały sobie robią kosztem 40 osobowej grupy razy dwa. No, ja mam dość. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby padło na mnie. Chyba teraz bym już siedziała za pobicie... Absurd tego wszystkiego nakłada mi się na zmęczenie. Po prostu brak mi słów. A najlepsze: mój Francesco już nauczył się jeździć małymi drogami. Awe Ja! 

To wszystko spisuję podczas kolacji. Na świeżo. Dla potomności. Ciao! Trzymajcie za mnie kciuki, bo kogoś ukatrupię...

Aha: no to tak - Francesco skręcił kostkę, więc jakby przypadkiem wyeliminowany. A ten co stracił kluczyki kryje kolegę, podobno jakiś Giuseppe z Neapolu: kara go nie minie. Gwarantuję. Już rzuciłam na skubanego urok. Też nie jestem idealna. Karma wraca. 

Komentarze

  1. Podziwiam za cierpliwość do Włochów. W APULLI byłam, domki z kamienia w kształcie stożków....

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem