Włochy: Nad Morzem Jońskim

Majówka 2024. No i się zaczęło. Wydawałoby się, że Europie nie ma już dobrych miejsc na wykorzystanie urlopu na przełomie kwietnia i maja. I oto cud. Miejsce turystyczne, aczkolwiek wcale nie zadeptane. I to pomimo długich weekendów tak w Polsce, jak i w Italii. Wylądowałam w Bari 2 dni temu i przejechałam nad Morze Jońkie. Pierwsze zaskoczenie: porządny hotel jak na objazdówkę po Włoszech. Duże pokoje. W internecie narzekali, że taki sobie. U mnie ma 6/6. Problem, że nie ma w pokojach czajników? Chyba żart! No we Włoszech są rzadko, bo kawę pije się w barze. Rozpuszczalna z zabielaczem? Tego nikt raczej w słonecznej Italii nie pije. Schodzi się do baru, płaci 1 eur i mamy kawę. Chcemy na tarsie? No to trzeba donieść z baru. Naprawdę waszym wakacyjnym problem jest brak czajnika? To weźcie z Polski, bo w tym kraju raczej takich rzeczy nie uświadczycie w pokojach. 

Jakby ktoś myślał, że mam spokojny czas, to nie, bynajmniej. 2 osoby nie zdążyły do bramki na Okęciu. Fakt, było dużo ludzi podczas kontroli osobistej, ale wyraźnie pisało "gate closed at 5h45". To, że zamknęli po 6, a panie dobiegły o 6h05, tuż po zamknięciu, sorry. Dzwoniłam, ten telefon był naprawdę sporo wart, jak się potem okazało. Nieodebrane. No wylot 6h15, nie ma zmiłuj się. Wypakowali im walizki. Moje bojowniczki postanowiły jednak nie rezygnować z wycieczki. Doleciały do Rzymu, stamtąd Flixbusem, dalej 100 km taksówką i nazajutrz o 6 rano dotarły do hotelu. Drogo. Podwoiły cenę imprezy, ale nie zmarnowały urlopu. Właśnie przechodzą szybki kurs punktualności. Jak wiecie, na moich imprezach nie ma litości, ale za to wszystko chodzi. Miały o tyle szczęście, że wyjazd z hotelu był zaplanowany na 10h30, więc trochę odespały i załapały się na wycieczkę. 

Co zatem robimy nad Morzem Jońkim? W dniu dolotowym ćwiczyliśmy "slow life": był czas porozglądać się po okolicy, zjeść coś w lokalnych barach, zaliczyć sklep, pospacerować po plaży. Czysto. I jak się okazuje problemem może być, że za tanio. Nie żartuję! Za capuccino 2 eur, ale ktoś płacił 1.60. Jak na UE, to bardzo niska cena. U nas już za byle kawę chcą z 12-18 zł... Trochę wiało, ale akurat zorganizowano imprezę na plaży: puszczanie latawców-gigantów. Fantastycznie to wyglądało. 

Nazajutrz ruszyliśmy podegustować przysmaki lokalne: wypiekane w piecu opalanym drewnem chleby i foccacie, domowe wina, słodycze z masą migdałową. A to wszystko podczas dorocznego święta Federicusa w Almaturze. Jak na wielką imprezę, to ludzi było umiarkowanie dużo. Ja się bałam o parking, dojazd, pozamykane ulice czy coś. Niepotrzebnie. Był i czas na wejście do katedry, samodzielne znalezienie najniższego łuku Europy (Arco Basso), obfotografowanie miasta udekorowanego flagami i poobserowanie spokojnego życia mieszkańców Altamury. Pełno zaułków ozdobionych flagami i kwiatami aż się prosiło o zdjęcie. Bardzo fajne miejsce. A po tej przystawce nadszedł czas na danie główne: Materę. W latach 50 to było "miasto wstydu", bo ludzie zamieszkali tam w średniowiecznych domach wykutych w ziemi, bez kanalizacji i wody. Śmiertelność niemowląt w tych warunkach: 40%. W 1952 roku miasto za pieniądze z planu Marshalla przesiedliło ludzi do bloków za miastem, a 2 dzielnice na zboczach góry zostały miastem duchów. Dziś nadal domy w 80% należą do państwa. Po renowacji część jest do wynajęcia, ale nie ma tam za dobrego dojazdu, więc mieszka tam tylko z 1000 ludzi i wszędzie mają pod górkę. Widok z tarasów na dzielnicę jest zachwycający. Pogoda dopisuje, turyści się spisali. Spacerujemy pod katedrę, potem schodzimy zobaczyć z bliska te domy, odwiedzamy jeden z nich. I od razu się nasuwa kultura wschodnia, bizantyjska: Gruzja, Kapadocja, Betlejem, trochę podobnych miejsc już widziałam. Tu jednak jest tak włosko, że aż trzeba zajść do baru na gelati. Migdałowe i pistacjowe. Mmm. Naprawdę zjawiskowe miejsce, zresztą dziedzictwo UNESCO. 

W Materze ludzi sporo, w sensie, turystów, bo samo miasto liczy z 60000, jak wspomniała przewodniczka. Na Majówkę: świetne. Czas powoli zwijać się do autokaru. Jutro nowe przyody. Ruszamy nad Adriatyk.








 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem