RPA: Witamy na porannym safari w Krügerze



O poranku się dowiedzieliśmy, że strajk pod parkiem się rozszerzył i samochody dojadą z opóźnieniem 10 minut. Jak już ruszyliśmy, to na rozgrzewkę mieliśmy pawiany. Oj, jak zimno! Po kilku kilometrach: ogromne stado słoni przecięło nam drogę. Przyszła i pora na lamparcicę. Leżała na gałęzi, potem wstała się wylizać, a wreszcie zeskoczyła w gęstwinę. Jak ktoś miał porządny zoom, aparat, nie telefon, to był to świetny kadr. Niestety lamparty siedzą rzadko na pierwszym drzewie przy drodze. Obecność samochodów spłoszyła tę panienkę, 10 minut i byśmy nic nie widzieli. Tu są zwierzęta w naturze. Żadnej gwarancji. To, że są nie znaczy, że je widzimy. One nas słyszą, widzą, schowane w krzaczorach. A tu i wysoka trawa i wiele powalonych przez słonie drzew. Jest gdzie się chować.

Przy rzece widzimy bawoły. Kolejne pawiany na drodze, cała banda. Na widok sexy wypiętego tyłka mój turysta mowi, że ten to chyba chory. Ja, że taki jest najatrakcyjniejszy. A on, że nie wiedział, że hemoroidy mogą być sexy. Na śniadaniu koczkodany. Spadały z drzew na stoły i kradły co się dało. Nam się udało nie stracić kanapki. Co bardziej pechowi turyści widzieli swoje banany na dachu w rękach sprytnej małpy. A pełno ich było. Gang koczkodanów. Zawodowcy. Złodzieje. Potem dużo, dużo zebr, setki impali. Są i kudu, drugie największe po impalach antylopy. Cieszy nas widok guźców, urocza rodzinka. Obok gnu, marabuta, sępa i hieny należą do tzw. brzydkiej piątki Afryki. Za to z wielkiej piątki zaliczyliśmy już lwy, lamparta, słonia i bawoła. Szukamy nosorożca, ale nie widać. Nie znaczy, że nie ma. W dole, w dolinie biegną kolejne kudu. Stajemy. Drogę tarasuje stado zebr.

Kolejne gnu, z 6 osobników goni się obok drogi, ale moment, z tyłu coś się rusza: stado słoni. Nie wychodzą jednak, jedziemy dalej. Jakaś wielka antylopa, prawie jak kudu: ogromny wyprężony samiec impali. Myślałam, że to jakiś inny gatunek, taki gigant. No pół żyrafy! Z nimi akurat dziś nie idzie. Dochodzimy do etapu "o znowu zebra, kolejne słonie". Jest tak dobrze, że turyści zaczynają zajmować się kasowaniem nadmiarowych zdjęć i porządkowaniem ogromu fotek w telefonie. Jeśli jeszcze nie byliście na safari: potrzebny jest porządny obiektyw i aparat, nie telefon. Uczulam. Jest południe, wreszcie robi się przyjemnie ciepło mimo jazdy otwartym samochodem. Hen, hen, na horyzoncie 8 żyraf, a chwilę dalej w korycie rzeki słoń. I tak aż do 14h. Co chwilę coś. Antylopy, żółwie lądowe, słonie, zebry, i tak dalej i dalej. Nie wiem ile sztuk widziałam. Dużo ponad 500, na pewno, licząc impale. Z tyłu mają na tyłku (lusterku) literę M, więc mówią, że to McDonald dla lwów, ale myśmy przerobili to na McDrive, bez przystawania: slowly, slowly, ale ciągle w ruchu, by nie marnować czasu. 

Tak to się można bawić. To było safari 7-godzinne, na bogato, z noclegiem w parku Krügera. Biura tną koszty, zwykle grupy śpią poza terenem chronionym, więc tracą sporo czasu na wjazd i wyjazd. W wielu programach piszą o parku, ale warto zwrócić uwagę, gdzie się śpi, bo można safari zrobić w 3h, a można w 7. Jest różnica, wierzcie mi. Im dalej od uczęszczanych dróg, tym mniej ruchu, spokojniej, a zatem lepsze warunki na obserwację zwierząt. Jak dotąd chyba nie byłam nigdzie na lepszym safari. W skali planety. RPA: polecam. To diamentowe szczególnie.  

Ps. Zdjęcia poniżej może średniej jakości, robione telefonem, aparatem byłyby zdecydowanie lepsze.




































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem