Monako 2022


Kiedy wjeżdżam do Monako miasto jeszcze śpi. Jest przed 10 rano, ale parkingowy ogląda nas z lekkim zdziwieniem. Jakby to był sen. Na parkingu pusto. Wyjeżdżamy systemem schodów ruchomych i wind pod Muzeum Oceaniczne. Żólta łódź za jakiś czas będzie ledwo widoczna spod tłumu ludzi, ale miasto jest jeszcze dziewicze. Ośmiornica łypie na nas okiem spod gmachu muzeum, jakby z niedowierzaniem. Tak wcześnie? 




Idziemy przez ogrody zwisające z brzegu skały. Grace Kelly wita nas skromnym uśmiechem. Zadbane ogrody czysczone są z liści, które nocą śmiały spaść na golfowy trawnik. Wszystko jest idealne, ogrodnik obrywa zwiędłe kwiaty surfinii. Kaktusy rozkoszują się ciepłem poranka. Potężne filodendrony zajmują powierzchnie sporego wigwamu. A wokoło szumi morze. Z góry spoglądamy na skrzącą się powierzchnię. Dzisiaj nie ma lazuru. Jeszcze trzeba poczekać, aż słońce zechce wyjrzeć zza chmur. 

Wchodzimy na starówkę. Pod pałacem wita nas mnich. Malizia. Przebiegły. To on się włamał pod przykryciem biedaczyny do fortecy genueńskiej, a pozbywszy się właścicieli przejął miasto i założył dynastię Grimaldich. Na placu sporo policji, żandarmerii, ale do zmiany warty jeszcze daleko. Wspaniałe widokówki mamy przed sobą, La Condamine ubiera się z wolna w zbroję. 29 maja powalczą tu współcześni gladiatorzy Formuły 1. Stawiane są trybuny. Ulice oplatają kilometry drucianej siatki. 

Trzeba pokonać 78 okrażeń, ponad 260 km ciasnymi uliczkami, w tunelach pod budynkami, na ostrych zakrętach, aż dziw bierze, że odnotowano tylko 1 śmiertelny wypadek i to w1967 roku. Grand Prix Monako z 1929 roku weszło do zawodów formuły 1 w 1950 roku. Dziś przyciąga 100 tysięczną publikę. Przez miasto przejdzie gigantyczna suma pieniędzy. Tradycje wyścigowe na Lazurowym Wybrzeżu sięgają końca XIX wieku: już wtedy organizowano tydzień prędkości. 

Dziś za złoty sektor trzeba zapłacić 1232 euro, miejsce na trybunie to 112 w piątek, 280 w sobotę i 616 do 906 w niedzielę. A sektory mają rozne ceny i standardy. Na tarasie 20-160-osobowym: 1790 euro. A na jachcie w dniu finałowym 2450. Co za to mamy? Kontynetalne śniadanie, open bar z szampanem, przekąski, płaskie ekrany, oficjalny program, obsługę i najważniejsze: zatyczki do uszu. Jeden kłopot: już kwiecień, należy pomyśleć o miejscu na rok następny, bo 2022 już dawno wyprzedany. 

Popołudniowe Monte Carlo już przepełnia tłum turystów. W Cafe de la Paix trzeba poczekać w 20-osobowej kolejce na miejsce na tarasie. Wybieram zatem opcję ogrodową. Podchodzę kawałek dalej i przenoszę się do egzotycznej krainy gdzie potężne monstery zachwycająco wiją się wokół drzew. Ich dziurawe liście wyrastają na wysokość kilku metrów. W cieniu odpoczywają mieszkańcy. Jakaś starsza pani każe torebkowemu pieskowi wskakiwać do środka, ale 20-cenymetrowa bestia bawi się na trawniku i ani myśli przerywać harców. Niektórzy ludzie są ubrani tak ekskluzywnie, a jednocześnie dziwacznie, że zastanawiam się czy w okolicy nie ma pokazu mody. Czarne klapki z złotym łańcuchem, czarne rajstopy i chabrowy zimowy płaszcz zajętej telefonem pani zwraca uwagę. Elegancki szal Hermesa innej raczej nie jest podróbką. Czy ci ludzie powygrywali w kasynie i poszli się wyszaleć na zakupach, trudno orzec. Trochę to przypomina postaci z filmu. Katnis Everdeen z "Igrzysk śmieci" poczułaby się tu dziś jak na dekadenckim Kapitolu. Rzadko można gdzieś zobaczyć miasto ludzi poubieranych w kostiumy filmowe. A tu tłum turystów ociera się o luksus. Snobizm uderza nasze zmysły. Fantastyczne postaci spacerują z wolna po skrawku zieleni otaczanym sukcesywnie, co roku przez kolejne szklane domy. Nierealny świat odbija lustro-soczewka naprzeciwko kasyna. Dziś nie ma czasu na gry, wkrótce znajdziemy się w zupełnie innym miejscu. Urokliwe średniowieczne St. Paul z Wąsem już na nas czeka. 





 



c.d.n. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem