Tanzania: Zanzibar - Stone Town i Prison Island

To się rozkręcamy. Dzisiaj stolica Zanzibaru, Stone Town. Pomykamy busem przez wyspę. Siedząc na przedniej szybie mam wzmożone doznania przy mijaniu na trzeciego. Nie tylko ja! Grupa incentive: opóźnienie może ulec zmianie. Wyjazd o 8h, czyli 8h20 już startujemy... Dostosowuję się do rytmu grupy: pole pole. A boli to!! Ja i opóźnienia, ha ha ha. Jedziemy przez wioski. Szok emocjonalny, ale jednak dużo lepszy standard niż na Madagaskarze. Domy z pustaków, kryte luksusową, zardzewiałą blachą. Asfalt, a nie jakieś dziurawe drogi laterytowe wymyte po cyklonie. Panie chodzą ubrane bardzo taktycznie, widać im czasem twarz, czasem tylko oczy. Islam. 

Przybywamy do Stone Town i zaraz płyniemy pół godziny na Prison Island oglądać żółwie. Z Sechelles przybyły 4. A że żyją do 300 lat, mają liczne potomstwo. Ze 120 maleństw. Krajobraz urozmaicają pawie. Osobliwe. Wchodzenie na łódkę po drabinie z plaży wymaga zdjęcia butów. Czy buja? W życiu nie miałam większych przechyłów na łodzi. Trzeba przeżyć, by zrozumieć. 

Za to kolor oceanu i te białe plaże: obłęd. Nawet w centrum miasta jest hotel, któty wychodzi na bielusieńką plażę. Może nie za czysta, ale robi wrażenie. 

Spacerujemu po centrum. Obiad z ośmiorniacą: niesamowity. Sok z marakuji. Coś nowego. To można z tego pić sok bez alkoholu?? Moja grupa odkrywa nowe smaki. Nie, ośmiornica nie jest gumowa, jest idealna. Niektórzy twierdzą, że jedli twarde. Gdzie?? - pytam. W Polsce... No to gratuluję, tam akurat po ośmiornice nie sięgam. Skoro tam ich nie ma, to się ich nie je. Nie przekonacie mnie, że mrożona może być jadalna. Kocham ośmiornice, ale tam, gdzie je łowią i na świeżo przyrządzą. Wiem, ten francuski pysk... he he. 

Po obiedzie gubimy się pod domem Freddy Mercurego: moja pierwsza grupa robiąca shopping podczas spaceru po mieście. Ejjj, poczekajcie! Tylko sukienkę kupimy... 10 minut później czy sukienka jest? No nie, jednak nie pasowała. Moja cierpliwość ma swoje granice. Mówię do przewodnika, żeby znalazł inny sklep z sukienkami. Sarkazm. Wiem. 

Pod katedrą anglikańką chcę im odpuścić. Na co Marcin mówi, że on by zobaczył. Dla mnie ok. Tylko, że on żartował. Nie ma jednak odwrotu. To jak z bombą na lotnisku: żartujesz - płacisz. Wchodzimy, nie ma odwrotu. Reklamacje, że programu nie zrealizowalam? To nie przejdzie. Chcecie, to idziemy. Widzę te niepocieszone spojrzenia spod upoconych rzęs. Wreszcie coś robi wrażenie: dawny targ niewolników i warunki w celach pod domami kupców dla nieszczęśników. To jak wizyta w Auschwitz, wiem, że boli. 

Na zakończenie targ z przyprawami, mięsem i rybami. Właśnie przybyła dostawa tuńczyka. Trwa sprzedaż z rybackich koszy. Lodówki? Sanepid?? Przecież to Zanzibar!!  I tak 90 minut po czasie kończymy nasze przygody. Ogłaszam sukces: nikogo nie zgubiłam. Wracamy na all inlusive. Jutro dzień wolny. Ambitni ruszą o świcie na spacer plażą. Na mnie nie liczcie, zaliczyłam 5km bieżni wieczorem przed kolacją. Starczy. Jutro odsypiam. 

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem