Madagaskar: Nosy Be

8 kilometrów od Madagaskaru leży wulkaniczna, żyzna wyspa Nosy Be ze stolicą w Andoany (Hell Ville, od nazwiska francuskiego admirała Anne Chrétien Louis de Hell). Tak się składa, że akurat to jest centrum turystyczne. Kiedy wysiadamy na lokalnym lotnisku wojskowym z charteru, zalewa nas fala gorąca. A jeszcze trzeba odstać swoje po wizy. Wiatraki mielą gorące powietrze, słońce praży, duża wilgotność daje nam się we znaki, szczególnie po 10 godzinach lotu z Polski. Załatwiwszy sprawy urzędowe czekamy na bagaże. Taśma jest śmiesznie krótka. Trochę trzeba się naczekać aż bagażowi przerzucą dziesiątki walizek. 

Po drodze do hoteli na wyspie mijamy liczne uprawy. Tu trzcina, pieprz, tam pachnące drzewa ylang-ylang, na olejek z którego sie robi perfumy. Standard noclegu bardzo różny. Baza noclegowa w mieście nie za duża.  Za to zdarzają się odwiedziny lemurów nawet w restauracji. Nie są groźne, delikatnie biorą z ręki banana swoimi drobnymi paluszkami. Można je przywołać naśladując dźwięki trochę chrumkające. Gardłowe, bez otwierania ust. Można się tego nauczyć od przewodników. Działa! Egzotyka gwarantowana. Wyspę opanowali hotelarze włoscy, w tym języku często mówi też obsługa, ale po francusku i angielsku też się dogadamy. 

Drogi: jeszcze tu nie wynaleziono takich eleganckich, asfaltowych. Były kiedyś, ale dziś są szwajcarskim serem. Jeździ się busikami. Standard raczej afrykański niż europejski. Nowoczesny samochód nafaszerowany elektroniką po tygodniu musiałby trafić do naprawy. Wszędzie kurz. Zimowe ulewne opady bardzo niszczą nawierzchnię, bo te drogi nie są dobrze zrobione. Zdarza się dziura pośrodku drogi na metr, albo most wyrwany z obu stron od brzegów, który albo sie omija wjeżdżając do rzeki, albo najeżdża na mostek wprowadzający na most właściwy i tak samo się zjeżdża. Prace budowlane trwają, ale w tym upale nikt się nie spieszy. Może zdążą przed kolejnym cyklonem. 

Ludzie uśmiechnięci, sukienki - mało popularne. Raczej nosi się t-shirt, koszulkę i zamiast spódnicy chusta w motywy często indonezyjskie, rozpoznaję wzory. Do tego obowiązkowo dziecko na plecach młodych matek. Dzieciaki latają dookoła. Do szkoły: elegancko w mundurkach, różnej czystości, ale w miastach raczej mają jakieś stroje. Na wsi: dzieciaki w różnym wieku razem w klasie, okien brak, dobrze jak sam budynek jest murowany. Nauczyciele starają nauczyć się je pisać, liczyć, podstaw, choćby hymnu. 

Jeśli chodzi o sklepy: są i supermarkety, ale warto zajrzeć na lokalny targ Hell Ville. Może się nie obkupimy, ale wiele warzyw nas zaskoczy. Jedzenie na wyspie zachwyca prostotą. Często to ryż i warzywa z owocami morza i rybami. Mięso to rarytas. Kurczak naturalnie jest wegetariański, bo to nie mięso, przynajmniej tutaj.  Jak się zarabia z 40 dolarów na miesiąc na wieloosobową rodzinę, to takie wydatki są raczej odstępstwem od reguły. 

Ile tu ludzi? Jakieś 60 tysięcy. Połowa w Hell Ville. Bogatsi mają dach z blachy, ale wiele domów jest z patyków i służą tylko do spania i zabezpieczenia dobytku. Życie toczy się poza domem. Gotuje się na zewnątrz. 

Pogoda jest dobra do grudnia, im dalej toczy się styczeń, tym więcej pada. A zdarzają się i cyklony. Przeżyłam kilka gwałtownych burz w tym regionie: nigdy nigdzie tak się nie bałam. Do tego wieczorami w niektórych miejscach prąd jest do 22h. A potem nagła cisza. Nie huczy generator. W oddali szumi morze. Jak nagle błyśnie i piorun gdzieś uderzy, to słychać to 10x bardziej niż w ceglanym domu. Za to jak nie pada, nie ma chmur, to niebo jest zjawiskowe. 

Warto się wybrać na zachód słońca na punkt panoramiczny. Wyspa ma 450m wysokości i 300 km², można ją łatwo objechać, ale wypożyczenia skutera i jazdy na własna rękę nie polecam. Zdarza się, że trudno o paliwo i można łatwo gdzieś utknąć. Decydując sie na taką przygodę trzeba wiedzieć, że drogi są słabe. Warto przeczytać uważnie warunki ubezpieczenia. Szczególnie co sie stanie jak zarysujemy pojazd. Poziom opieki medycznej jest bardzo słaby, nie chcielibyśmy się znaleźć tu po wypadku. A Malgasze miewają ułańską fantazję. Policja też chętnie wyciągnie od nas kasę pod byle pretekstem. Zdecydowanie lepiej mieć prywatnego, osobistego kierowcę, choćby tuktuka. Zdarzyło mi się jechać taksówką wieloosobową: zabiera tylu paseżerów ile sie da do kwadratu. Nie jechałam sama, tylko w towarzystwie przewodnika. W końcu trzeba wiedzieć konkretnie gdzie się chce jechać. Nie polecam. Tutaj ludzie nie mają lodówek, pradu też brakuje, więc jazda w towarzystwie półżywych kur na obiad i licznej gawiedzi to raczej średnia przygoda. Tu się je wszystko świeże. 

Co do lemurów: król Julian, czyli catta mieszka na południu Madagaskaru, więc nie spotkamy go na Nosy Be w naturze, ale w zoo... całą rodzinę. W różnych miesjcach widziałam różne odmiany. Każdy biotop ma swoje 2-3 gatunki, więc nie zobaczymy 100 odmian w tydzień, ale jak sie trochę poprzemieszczamy na inne Nosy, to i inne lemury zobaczymy. Te z dużymi, wyłupiastymi oczkami są nocne i czasem je widać w dziuplach jak w dzień śpią, ale te ich skrytki znają lokalni przewodnicy i trzeba mieć dobry zoom w porzadnym aparacie, żeby je sfotografować. Zdjęcie komórką rzadko kiedy wychodzi. Za to fossa z bajki o lemurach jest tak zgrożonym gatunkiem, że raczej jej nie zobaczymy. 

W niektórych miejscach są jaszczurki, felsumy czy kameleony. Zdarza się patrzeć na patyk i zobaczyć zwierzę dopiero jak łypnie okiem. Duże kameleony też się doskonale kamuflują, więc mamy szansę je dostrzec w terrarium, ale w lesie musi nam ktoś pomóc. No i warto nie robić przy zwierzętach gwałtownych ruchów, nie gadać i wstać odpowiednio wcześnie. Jak przez las przejdzie 5 hałaśliwych grup, to trochę minie zanim przestraszone lemury zejdą z koron drzew. 

Nosy Iranja: zjawiskowa wyspa ponad godzinę jazdy motorówką z Nosy Be zachwyca pudrowym, białym piaskiem. Pośrodku 2 wysepek, kiedy poziom wody wzrasta, mamy fale zderzające się z sobą z naprzeciwka. Woda czyściuteńka. Trochę egzotycznych rybek, zdarzają się ogromne żółwie. Trzeba uważać na słońce. Filtr 30 do 50 i kapelusz. Pływanie w koszulce z długim rękawem w pierwsze 3 dni nie jest głupim pomysłem, bo jak nas słońce poparzy, to dwa tygodnie będziemy leczyć bąble.  Nosy Iranja jest jedną z najbardziej zjawiskowych plaż na świecie jakie widziałam. W przeciwieństwie do Maya Bay w Tajlandii jest tam bardzo dużo miejsca i bardzo mało turystów. A to ma swój urok.

Nosy Iranja film

Więcej przeczytasz tutaj: Madagaskar

Nosy_Be wikipedia



 




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem