Malta - Gozo: Xlendi, klify Sanap, panwie solne Marsalforn

Przez ostatnie 2 dni zaliczałam główne atrakcje Gozo. Wczoraj wiało, więc pospacerowałam od Marsalforn aż do Ghasri. Dzisiaj było ciepło, 22 stopnie, więc od Xlendi przeszłam klifami Sanap do Munxar. Zdecydowanie polecam. Fajne ścieżki. Spokój. 

O ile Malta jest dość gęsto zabudowana, to Gozo oferuje względny spokój. Nadal zachwycam się lokalizacją mojego hotelu przy porcie. Blisko mam przystanek głównej linii 301 do Rabatu/Victorii. Jeździ co kwadrans. Pozwala w 15 minut dostać się do stolicy, skąd na dworcu można się przesiąść na dowolny autobus w każdy zakamarek wyspy Gozo. Bilet ważny jest 2h i kupuje się go u kierowcy. Zatem jak rozumiemy system, to z łatwością przedostaniemy się w sumie wszędzie. Z drugiej strony mam kilkaset metrów do promów na Maltę: za 7.50 w 1 stronę do Valetty (płynie 45 minut) i za niecałe 2.5 eur z Mgarr do Cirkewwa (30 minut), skąd są liczne autobusy. Może 20 lat temu by mnie te miejsca zachwycały, dzisiaj to kolejna wysepka będąca czubkiem skał osadowych. Klify robią wrażenie, ale opisy, że są jakieś największe mnie śmieszą: byłam na Maderze. Nieporównywalne. 

Nie nudzę się, rano biegam, potem trochę zwiedzam. Irytują mnie nawet nie ceny, co stosunek jakości do ceny. Dania po 25 eur, w każdym lokalu to samo: pierś z kurczaka, jagnięcina, wieprzowina, wołowina i z 2-3 ryby. Jak już jest ośmiornica, to w potrawce, a nie z grilla. Wszystko z frytkami i surówką zrób to sam, czyli niedoprawione liście. No można taniej: hamburger, pizza, makarony, risotto za ok 10-15 eur. Tylko, że to Włochy, a ja przyleciałam na Maltę. Poza królikiem (fenek) nic typowego mi się nie rzuca. Chyba najbardziej to różne pasty a la francuska tapenada, jak fasolowa bigilla. Mówią, że typowy tutaj jest "talerz maltański": mam go codziennie na śniadaniu. Biały ser, oliwki, pomidory, bigilla, marynowana cebula, anchois. Tylko serki gbejniet w pieprzu i chilli musiałam dokupić. Pasticci czyli nadziewane ciasto francuskie też mnie nie kręci: jest na śniadaniu. Sorry, smażone ryby dostaniecie nad każdym morzem. Nie znalazłam żadnych zachwycających dań, choć widziałam ser halloumi z sosem miętowym, a że mam taki sos w lodówce i robię sobie z nim sałatki, to brzmi dobrze, choć to raczej nie jest maltański specjał, raczej fantazja kucharza. 

Ciekawe co jutro będzie: ma wiać i padać. To znaczy na Maltę chyba nie popłynę, więc może posiedzę na rezerwacjami i robotą. A może pokombinuję, gdzie jeszcze mnie nie było. Zawsze mam opcję z basenem krytym w hotelu;)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rajlandia: Już jadę. ฉันไปแล้วนะ

Bali: Nusa Penida, szpak balijski, uwolnić ptaszka!!!

Niemcy: Bawaria - Augsburg