Malta: Tydzień na Gozo
Malta nie była moim marzeniem. Ceny w sezonie są dość wysokie i za 3 noclegi z przelotem płaci się tyle ile za tydzień na Cyprze. Postanowiłam jednak zawitać w te rejony, a trafił mi się fantastyczny Grand Hotel w niezłej cenie, pokój z widokiem na morze. Zatem spakowałam manatki i wyruszyłam Ryanairem. Mój pierwszy raz w takim czymś. Słyszałam, że krzesełko warto z sobą zabrać. Faktycznie ciasno i te nierozkładane siedzenia. Odwagi, dasz radę! O rąbnięciu podwoziem o płytę lotniska nie wspomnę. Im mniej oczekiwań, tym mniej rozczarowań. 40 minut później byłam już pod promem na Gozo. Pan mnie wysadził i pojechał. A bilety? No w jedną stronę się nie płaci, a w drugą dostanę bilety na recepcji, bo mam wszystko opłacone. Mój hotel leży nad samym portem, widać go ze statku. Wygodne pokoje superior, łazienka z prysznicem i wanną, widok robi wrażenie, łożko nie skrzypi, wygodne. Śniadania bez uwag. Lodówka, nawet żelazko o deska do prasowania jest. Ważne: gniazdka angielskie! Choć mam też 2 zwykłe na małe bolce. Obejdzie się zatem bez adaptera.
Tylko co tu robić?
Zaczęłam od rozpoznania okolicy. Pobliska budka z jedzeniem oferuje przystępny fast food. 10 eur za gigantycznego podwójnego hamburgera z frytkami: znośnie. Na mieście z 17. Ogólnie dania główne po 20-40 eur w restauracji. Porządny i smaczny wrap z tuńczykiem na ciepło: 5 eur. Ujdzie. Do sklepu z kilometr. A i tak mnie zachwyca ta miejscówka. Nie chciałabym niczego innego. Mam 800 m do portu z górki, czyli 10 minut pieszo. Z walizką dojechałam pod górę taksówką. W okolicy portu jest sporo knajp.
Nazajutrz rano na dzień dobry pobiegłam przed świtem do Rabatu/Victorii. Stolica Gozo jest malowniczą wioseczką. 6 km od portu. Autobusem 301 dojeżdża się w 10-15 minut, dużo przystanków i równie dużo pasażerów jak akurat prom dopłynie. W jedną stronę wyszło mi 36 minut, pod górkę, powrót zajął mi 30 minut biegiem: zdecydowanie z górki. W centrum zabawiłam z pół godziny i na śniadanie byłam w hotelu. W okolicy południa pojechałam tam autobusem, ale teraz stolica prezentowała się dostatnio i turystycznie. Obeszłam cytadelę. Zjadłam okonia z dodatkami, bo w końcu to wyspa, więc coś morskiego musiało być. Obeszłam malownicze uliczki starówki. Miasteczko przypomina zaniedbany Sandomierz sprzed 20 lat, ale ma potencjał. Domy się remontują i robi się coraz bardziej turystycznie. Widać, że handel kwitnie.
Zajrzałam do Rotundy św. Jana Chrzciciela w Xewkija: za 3 eur wjeżdża się windą na dach. Widok robi wrażenie. Budynek stawiano 20 lat i pochodzi z lat 70 XX wieku. Po co na takiej wsi tak ogromny kościół? Ponoć poprzedni był za mały. Codzienną religijność mieszkańców widać po ołtarzykach i kapliczkach przy każdy domu. Nad ranem paliły się przed nimi świeczki. W kościele jednak widzę z 3 osoby. Wszędzie reklamują Wielkanoc na Malcie: zatem dewocja ma być magnesem na turystów. Ciekawe podejście. Większość miejscowości jest jednak senna póki co, choć do świąt ledwo tydzień.
Myślę, że opłynięcie wyspy nie jest złym pomysłem. Można zobaczyć wszystkie mocne punkty w jeden dzień. Natomiast megalityczne świątynie Ggantija muszę jeszcze zaliczyć. Tam są megality po 50m ważące po 50 ton z okresu 3600-3200 pne..
Jutro planuję rejs do Valetty. Bilet kosztuje 15 eur w 2 strony. Płynie się 45 minut. No to ahoj przygodo.
Komentarze
Prześlij komentarz