Ekwador: Wokoło Santa Cruz
Dzisiejsze popołudnie zapowiadało się dżdżyście, przynajmniej w prognozach, co nie przeszkodziło nam się spalić w równikowym słońcu. 28 stopni C, ale odczuwaliśmy znacznie więcej po tygodniu w rześkich Andach. No padało na płaskowyżu, pośrodku wyspy, było to widać. A na łodzi: więcej nasz spryskała bryza od oceanu niż deszcz. Padało przez jakieś 5 minut i tyle.
A zatem udaliśmy się pooglądać Santa Cruz od strony oceanu. Nie było jakiegoś ogromu zwierząt, ale zobaczyliśmy iguany, głuptaki, fregaty, pelikany, lwy morskie, ławice kolorowych ryb. Było trochę lądu i trochę morza. Małe spacery i snurkowanie. Za najbardziej urodziwe miejsce uznaję Grietas, gdzie pośród skał można było popływać. Woda nieco chłodniejsza niż w morzu. Jak to porównam z Izabelą: to samo. Zatem nie warto inwestować 300 dolarów w wypady na inne wyspy Galapagos i tracić 5h na łodziach, lepiej zrobić sobie rejs po zatoce Santa Cruz i przy sporej finansowej oszczędności widzi się podobne rzeczy. W porównaniu z miasteczkiem Puerto Ayora: zdecydowanie warto zobaczyć zwierzęta w naturze, choć naturalnie w centrum też ich nie brakuje, szczególnie pelikanów. Dziś w porze lunchu 2 lwy morskie wykłócały się z ludźmi: jeden miał ulubioną ławeczkę z miękkim siedziskiem z samochodu. Jakiś facet tam sobie usiadł, a lew mu tłumaczył, żeby spadał. Kwadrans później zrozumiałam kontekst: gościa nie było, a lew leżał na wygodnej miejscówce. Czy one są udomowione? No raczej rozwydrzone. Zawsze stawiają na swoim, albo się głośno wykłócają.
Lew morski barykadujący sobą pomost
Iguana wodna koloru lawy
Plaża Perros
Endemiczna opuncja drzewiasta
Głuptak
Portowe lwy morskie
Komentarze
Prześlij komentarz