Tajlandia: Przygotowania do Songkran 2025

Już za 2 dni odbywa się połączenie Nowego Roku z Śmigusem Dyngusem, tradycyjne tajskie święto. Zostałam zaproszona do świątyni pod Bangkokiem przez tajskich znajomych, więc nie mogłam się nie pojawić. Pamiętam te wodne chlapanki z poprzednich sezonów. Co prawda 3 lata mnie tu nie było i codziennie za to obrywam, ale w końcu dotarłam. Muszę też odpokutować za tę długą nieobecność i znosić fochy, ale nie narzekam. Nawet mam miotłę! Widzielibyście minę sprzedawcy. Po co białej kobiecie miotła za 50 bath? No chyba nie do ujeżdżania!! Wiem, że niektórzy mogą mnie mieć za czarownicę, ale to całkiem nie tak. Obiecałam zarobić na dobrą karmę. Nie taką dla zwierząt! Taką duchową. No i wczoraj znajomi kupili 4 miotły i poszli sprzątać świątynię. A mnie zostawili!! Jak to? Chcesz isć z nami?? No i się obraziłam, że taka akcja, a mnie opuścili! No więc uznano, że będę robić dobre uczynki 13, na Nowy Rok. Ja robię codziennie dobre uczynki. Z listy dzisiejszych, to rano jak wracałam z biegania w parku Lumpini, podałam facetowi but dziecka, bo jechał z 2 dziewczynkami na rowerze i jedna zgubiła. Wsparłam też finansowo jedną świątynię, bo miałam tam mały business. Kupiłam Henryce obiecanego protektora. I takie tam inne dobre małe rzeczy. Mam miliard rzeczy do załatwienia, a mało czasu. Czytam lokalne gazety po tajsku przez translatora: tam to się dzieje. Same hołdy, amulety i wypadki z zdjęciami ofiar. Niestety musiałam zrezygnować z mojej knajpy, bo kokosy za 90 bath, jak na ulicy kosztują 25, to dużo, ale jak pani odmówiła rozwalenia go maczetą, żeby wyjeść środek, to już było przegięcie. Kolega uznał, że serwis jest do bani i więcej mam tam nie przychodzić. No to nie będę. Moi znajomi to trochę terroryści, czuję się jak w domu. Wchodzę do skytrain [metra na wysokosci 5 piętra], nie odstałam w kolejce: awantura, że się wpycham. Uśmiałam się. Z takiej głupoty robić sceny? Przecież się nie wbijałam w tłum, tylko po prostu weszłam do pociągu, jak w Polsce. Źle, miałam w kolejce odstać. Ach te Europejki! Jakiś makaron jadłam w centrum handlowym. Czy chcę lody? Niekoniecznie. Foch. Przecież należą się lody! Jak ja mogę lodów nie chcieć. I teraz znajomi musieli przeze mnie zrezygnować, a zawsze jedzą lody, bo podobno nie chciałam poczekać. Oczywiście powiedzieli mi to godzinę później. A ja po prostu miałam dość słodyczy. Nie mówiąc już o stawianiu mi wszystkiego, bo oni zarabiają dużo mniej ode mnie, ale każdy chce coś dać od siebie. To miłe, ale ileż można. Mnie zazwyczaj tylko moi turyści tak dopieszczają. Tu kawa, tam owocki, tu lody, tam ciasteczka. Ostatnio w pracy się nie przemęczam, prawie jak urlop. Jeśli każdy dzień życia potrafimy spędzić tak, żeby było fajnie, to tak jakbyśmy w ogóle nie pracowali. Boję się tej wszechobecnej wody tego 13 marca. Chyba jakiś zapas zrobię jutro jedzenia do lodówki, bo przecież woda leje się wiadrami. To nie taki delikatny śmigusek jak u nas, symboliczny. Tu to jest hardcore! Zatem do zobaczenia 13 marca w świątyni! 







 





 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rajlandia: Już jadę. ฉันไปแล้วนะ

Bali: Nusa Penida, szpak balijski, uwolnić ptaszka!!!

Niemcy: Bawaria - Augsburg