Tajlandia: Jak miło spędzić parę wolnych dni
Tyle razy byłam w Tajlandii, że wydawałoby się, że mam o tym kraju ogromną wiedzę. Właśnie odkryłam ten kraj na nowo i muszę przyznać, że teraz mam poczucie jak dużo tracę jeżdżąc tu ciągle na te same programy, które robię z zamkniętymi oczami. Dzięki współpracy z lokalnymi przewodnikami, którzy ogarniali mi tu rozrywki naprawdę wiele się dowiedziałam o życiu i śmierci, o codzienności i o chwilach nie z tego świata. Dawno nikt się tak mną nie opiekował, często po prostu zdalnie, bo przecież jest końcówka sezonu turystycznego i wszyscy pracują. Póki co spotkał mnie tylko jeden dzień z ulewą w Bangkoku, ale i tak jest strasznie upalnie. Temperatury marcowe po 35 stopni z wilgotnością, która powoduje, że odczuwalna temperatura to 45 stopni.
Co zatem w takie upały robią Tajowie? Cieszą się klimatyzowanymi centrami handlowymi. Uwielbiają food court, czyli galerie z jedzeniem. I choć porcje kosztują 2x tyle co w mieście, to i tak warto tam się spotkać. Wszystkie stoliki pozajmowane, trudno o jakąś wolną przestrzeń. Do tego wszędzie kultura selfie i zdjęć. No i obowiązkowe, pomimo upałów kołnierzyki;)
Ileż to razy mi się oberwało! A że czegoś nie chcę, więc obrażam sprzedwacę kiwając głową "nie". Nauczyłam się robić tajskie fochy: jak ktoś czegoś nie chce, to rezygnujemy z usług. Chciałam spódnicę kupić na galę bokserską w telewizji, pani nie dała przymierzyć, odwróciłam się na pięcie i wyszłam. Jakież ja mam cudowne miejscówki obecnie: wiem gdzie dobra kawa, gdzie kosmetyki, gdzie kapelusze, gdzie najlepsze amulety do 10h30 tylko. Pół miasta objechałam mototaksówkami. Chcesz czy nie, każą wsiadać, to nie dyskutujesz! A nie jest to najbezpieczniejsze! Najeździłam się metrem, autobusami, łodkami. I ciągle mi mało. Obecnie miasto znam lepiej niż taksówkarze, a do parku Lumpini latam co noc, często o północy, albo o 3 jak jest chłodniej. Wtedy zawsze mam wolne.
Wśród zajęć miałam wizytę w paru muzeach (poszukiwałam wiedzy), rytuały świątynne związane z Songkran, czyli tajskim Nowym Rokiem, zjeździłam miasto szlakiem Summer Rayne Oakes, o czym od dawna marzyłam. Poznałam niebanalne zakamarki miasta, nieturystyczne. Ciągle coś odkrywałam. Najbardziej mnie zaskakiwało pozbawianie mnie wyboru. Nikt mnie o nic nie pytał. Nagle przede mną stawiano kawę. Słodka. Nie znoszę. Nie podoba Ci się! Ale jak to? I tak cały czas. Spotykamy sie tu i tu, masz być na 12h. Jak dojadę? Czym? Ależ Ty sobie poradzisz. No więc miałam zabawę. Taj przechodząc przez targowisko potrafi kupić napoje, 3 worki jedzenia, nabyć koszulę za 60 bath (czyli 2 dolary), ogarnąć deser i odebrać własne zamówienia. I to wszystko jakoś tak płynnie wychodzi. Chyba wszyscy już tu czekają z niecierpliwością na obniżenie temperatur.
Z takich najdziwniejszych akcji to zdecydowanie było wysłanie mnie na galę boksu do telewizji. Początkowo nie miałam iść sama, ale coś się pozmieniało w kalendarzach. Zależało mi na czymś niebanalnym. Gala była za darmo. Wejście od 13h, ale show dopiero o 14h30. Powiem: czad! Muzyka, atmosfera, zakłady, emocje. To nie było dla turystów! Jedynie musiałam nałożyć używaną bluzkę z kołnierzykiem za całe 40 bath i to za wypożyczenie! Ponad dolar! Zdzierstwo! Za 60 się kupuje taką na targu! Nie miało znaczenia czy ma się t-shirt czy sukienkę, najważniejszy był ten kołnierzyk! No i nagranie trwało 2 godziny. Kiedyś byłam na takiej mini gali dla turystów, ale tutaj to coś zupełnie innego. Świetną zdobyłam miejscówkę. Naprawdę fantastyczna impreza. W życiu bym nie wpadła na to, że na profesjonalną galę można iść za darmo!
Podobał mi się też niebanalny targ kwiatowy, zdecydowanie poza centrum czy ogólnie przedmieścia, gdzie wszystko tanie jak pad thai. W związku z tym, że paru sprzedawców czy restauratorów nie wykazało się szcunkiem, musiałam porzucić moje miejscówki, które znam od lat na rzecz nowych. Poznałam też nowe salony masażu. Czemu mam płacić 250, jak przychodzi Hindus i się targuje, ma masaż za 200. Nie szanują, to nie trzeba się angażować.
Zaskakiwało mnie szczególnie przywiązanie do amuletów. Postudiowałam nieco eksponatów w muzeum. No powiem szczerze, takiej wiedzy nie można zdobyć z książek. Siam Muzeum wiele mi wyjaśniło. Szukałam jakiejś broszury. W albumie na 200 stron z najważniejszej sali było... jedno zdjęcie. Jak się nie wie zupełnie nic, to w sumie wizyta jest bez sensu. Lokalny przewodnik też raczej nas nie uświadomi ani co to jest, ani jak tego używać. To musi już być ktoś, kto się zna. Albo ma się kogoś, kto nam taką wiedzę udostępni, albo nie znajdziemy jej ani w internecie, ani w książkach, bo faktycznie trzeba się nieco wgryźć w temat. I raczej trzeba to traktować z wyrozumiałością, atencją i zaangażowaniem, żeby komuś nie sprawić przykrości. To bardzo personalna sprawa. Natomiast jak już się dowiadujemy kto i co posiada i jak o to dba, to można naprawdę odkryć oceany wiedzy. I tego wam życzę: oświecenia.
Komentarze
Prześlij komentarz