Bieganie: Dyszka na dobry humor

Cześć, cześć! Mam wolne, więc biegam. Biegam, bo mogę, nie bo muszę. Wreszcie nie mam obowiązku wstawać o 4 rano, żeby zdążyć zrobić trening przed robotą. A potem mogę spać i spać. Pierwszy raz od 2 miesięcy spałam ponad 8h! I w dzień dobiłam kolejne 3h. Naprawdę już jechałam na rezerwie. W lipcu: 5 grup. Wysiadałam z autokaru, żeby wymienić ubrania, na odespanie nie było czasu.

Pytacie czy ćwiczę do maratonu. No nie. Nie mam takich planów. Może kiedyś. Biegam, bo mi to daje satysfakcję. Na 5 km chciałam pobiec poniżej 30 minut: dałam radę. Mi to wystarczy. Skończyłam szkolenie na 5 km  (11 tygodni) i teraz robię kolejne: cel to 10 km w 55 minut. Nie jest to jakieś może bardzo ambitne, ale obecnie zajmuje mi to na spokojnie koło 70, więc jak dla mnie to i tak jest wyczyn. Teraz plan jest ambitniejszy objętościowo, więc robię dziennie średnio 7 km, ale w realu to oznacza dni z trasą na 10-20km. 




I teraz moje ulubione pytanie: czy ty się nie przemęczasz? Czy wiesz, że to nie jest zdrowo robić tyle kilometrów dziennie? A wiesz, że trzeba odpoczywać? A możesz sobie zrobić krzywdę... I kulminacyjne: TY NIE JESTEŚ WYCZYNOWCEM! Serio? 5 grup w miesiącu + plan treningowy? The sky's the limit! Wczoraj to byłam kurą w rosole jak lało, ale treningu nie odpuściłam i 90 minut biegałam w mżawce. Imponuje mi ile osób niebiegających doradza mi o ile za dużo biegam. Nienormalne! Ja mieszkam w Polsce! Co tu jest normalne?? Naprawdę daje mi to do myślenia: chyba rzeczywiście machnę ten maraton dla spokoju, bo skoro mogę pobiec z Cannes la Bocca na drugi koniec miasta, hen za pałac festiwalowy i wrócić na 6h30 zliczając przed wschodem słońca ponad 15 km, to maraton to to samo x 3. Wyobrażalne... 

Teraz was dobiję: nie dość, że biega mi się coraz lżej, to nie mam po tym raczej skurczów czy bóli. Jak zaczynałam, to po treningu godzinę robiłam sobie masaż. Teraz czuję się rewelacyjnie. I naprawdę przebiegnięcie 15 km nie stanowi problemu fizycznego, raczej mentalny, na początku, tak do 5 kilometra, ta świadomość, że zostało jeszcze z 10... Natomiast często miewam niedosyt, że już po, a przydałoby się z 5 km dołożyć. Najlepszy był fotoradar w Cannes: złapał mnie, wokoło żadnych aut i wyświetlił 11km/h, danger. Serio! 

Odczuwalny wysiłek zależy od tempa. Przy większym faktycznie coś tam może nazajutrz boleć, w dużo mniejszym stopniu zależy to od kilometrów. Wczoraj wieczorem, po 10 km biegania, zaliczyłam jeszcze godzinę jogi i godzinę orbitreka, tak dla fanu;) 

Najbardziej mnie cieszy, że trzymam się założeń. Po prostu biegam. Nie potrzebuję motywacji, wystarczy, że realizuję plan treningowy. Robię coś regularnie niezależnie od okoliczności. Dla mnie to dużo. Nie zniechęca mnie pogoda, poziom trudności, komentarze. Im bardziej słyszę pytania po co, tym chętniej zakładam słuchawki i sportowe buty. 

Czasami mam wrażenie, że moje wyzwanie fitness z bieganiem jest grą komputerową. Mam dużo żyć i jak z czymś nie dam rady dzisiaj, to jutro mogę spróbować znowu. Przecież to ja jestem główną postacią w tej grze i jednocześnie reżyserem. Z każdym kilometrem jednak idzie mi to lepiej, a i każdy level daje mi nowe gadżety i nagrody. Jest satysfakcja. Nie pytajcie ile mam par butów do biegania;) Na deszcz, na górki, na kamienie, na chodniki, na upał, na zimno, pod kolor... 

Skakałam na bungee, spływałam 5h rzeką Zambezi, błagam, nie stawiajcie przede mną kolejnych wyzwań. Chcę spokojnie sobie biegać moje dyszki w słabym tempie, naprawdę nie mam ambicji olimpijskich. I nadal nie biegam, by schudnąć. Wiem, wiem, rozczarowujące wyznanie. Może co najwyżej po to, by mnie nikt nie złapał...




7km w Nice podczas Ironmana


5 rano w Paryżu nad Sekwaną



5h37: zaliczone 6km na Lazurowym Wybrzeżu


Ambitne 15km w Cannes od 4h30 rano


Ulewa na trasie: ponad 10 km zaliczone



Mówią, że koncert Rammsteina wywołał realne trzęsienie ziemi odnotowane przez sejsmografy, a może to jednak była ta moja naddźwiękowa prędkość? Ha ha ha! 


Wczorajsze wybieganie w mżawce: grunt to deszczowe buty 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem