Zielony dom: Filodendrony

FILODENDRONY


Skrzydłokwiat, monstera, zamiokulkas czy anturium, a wreszcie filodendron to jedna rodzina: obrazkowate. Wszystkie jakoś łatwo mi ogarnąć, toteż ich kolekcja u mnie stale rośnie. Mają swoich fanów, wielbiciele płacą grubą kasę za jeden liść, toteż uważnie śledzę co teraz jest na topie. Moje okazy także staram się powielać: obcinam liść z korzeniem powietrznym, ranę na liściu obsypuję grzybobójczym kaptanem, żeby nie gnił i do wody albo nawet do ziemi. Właśnie przysłano mi mech sphagnum: podobno to jest dobre do ukorzeniania. Pewnie wkrótce zrobię test. Często dodaje się do wody też węgiel aktywny: ja zabezpieczam od gnicia kaptanem, więc zobaczę rezultaty za miesiąc. Zależy mi na większych donicach z kilkoma szczepkami, bo tak trzeba rośliny rzadziej podlewać, a to gwarantuje im lepsze przetrwanie bez przelania. Jak zaczną się znowu wyjazdy, to nie będzie roślinkom łatwo. Moje parapety powoli robią się przeładowane, toteż pod wysoką donicą spokojnie mieszczą się mniejsze, a roślinki w nich mają i światło, a ja cieszę oczy zieloną ścianą. Cieniolubne stoją zasłonięte większymi okazami i wszyscy na tym zyskują. 

Mając 60 roślin wydawało mi się, że to dużo, niemniej mam wielką satysfakcję, jak poupycham jeszcze kolejne 20 i jeszcze mam miejsce. Dziś mam ich 92 (gatunki, sztuk jest sporo więcej). Kiedyś mama się śmiała, że w lodówce, która jest pełna w czasie świąt ja jestem w stanie zmieścić drugie tyle. To samo robię z roślinami: wielodoniczki z sansewieriami i sukulentami, u mnie nikt nie poczuje się samotny, poprawiam wydajność parapetów. Powinnam to porozkładać po pokoju, jednak wtedy będzie ryzyko, że o czymś zapomnę i ususzę. W planach mam sektor roślin zwisających. Póki co stoi wszystko na takiej wysokości, że bez wchodzenia na krzesło mogę skontrolować co się dzieje w doniczkach.

Piękne jest to pandemiczne lato. Mam czas. Odzyskuję coś cennego: święty spokój. Moim problemem jest co najwyżej czy kurier nie rozwali mi przesyłki, choć ostatnio chłopcy się poprawili i paczki nie przychodzą wymięte. Czasem zapominam, że trzeba zjeść obiad, tyle mam zajęć. To daje mi też inną perspektywę spojrzenia na podróże. Rozumiem już zachwyty ogrodników podczas spacerów po plantacji na Jawie czy ogrodzie botanicznym. Jak się samemu ma 30 storczyków, to każdy nowy widziany w realu daje wielką satysfakcję.

Moje filodendrony zatem pozwalają mi stworzyć niezłą dżunglę w domu. Muszę opanować temat palików, bo dzięki podporom będą mogły powędrować wyżej, a nie koniecznie chcę mieć girlandy wokół okna. Wiszące w makramie roślinki to też nie mój styl.

Co zatem u mnie już stoi?

Filodendron BIRKIN o kremowych nerwach jest bardzo elegancki, ma mięsiste liście i nie zajmuje dużo miejsca. Nie musi też mieć podpór, bo jest samowspinający, wytwarza wysoką łodygę, która jest stelażem dla reszty liści. Naprawdę ładny. Jakbym chciała komuś zrobić prezent, to ten jest idealny. 


Filodendron ATOM (super atom) podobny w pokroju do swojej poprzedniczki, ale liście ma całe zielone, skórzaste i nieco karbowane. Ktoś to nazwał falbaną. Tworzy gęstą kępę na długich ogonkach. Dorasta do 30 cm. U mnie to świeży nabytek, ale z każdą chwilą zyskuje na atrakcyjności. Jeśli się okaże tak bezproblemowy jak piszą, to się skumplujemy. 


Filodendron squamiferum - chyba najbardziej oczywisty wśród filodendronów. Ten będzie duży, co już widać po liściach wielkości ponad 20 cm. Ma charakterystyczne włochate łodygi, na dodatek czerwone: trochę takie nieogolone męskie łydki;) Liściory są powcinane i wyginają się niczym łeb smoka. Pij wodę, będziesz wielki! A palik już jedzie. Zastanawiałam się czy samodzielnie nie zrobić palika: owinąć podpórkę jakimś mchem czy włóknem kokosowym, wtedy on by się korzeniami powietrznymi w taki palik wgryzł i rósłby większy. Na razie zobaczę oryginalne podpórki jak się sprawdzą. Imponujące rozmiary mnie nieco przerażają, ale póki co mój smoczek jest w rozmiarze baby, nie ma co się martwić na zapas. W końcu dżungla musi też mieć parę dominujących akcentów. 


Filodendron hastatum SILVER QUEEN ma liście o metalicznym połysku i to też będzie pokaźne pnącze. Kupuje się go ze względu na kolor liści, są strzałkowate, nie są powcinane tak jak u squamiferum, za to w doniczce są 3 sadzonki i dobrze to wygląda, na bogato. Hastatum to po łacinie "naprzód", ale tu chodzi o "hasta", czyli dzidę, co opisuje wygląd liścia. Musi zdecydowanie mieć podporę, bo się bardzo wykrzywia. Z forów wiem, że jest nieco problematyczny: ma słabe korzenie i łatwo go przelać, po czym gubi dolne liście, a nowe wytwarza powoli. Sadzonka wodna to 3-4 miesiące czekania. No zobaczymy. W końcu to jakaś odmiana, a sprzedawcy jednak wolą ułatwiać klientom życie, więc może nie będzie tak źle. Praktyka jest ważna, nie teoria. 




Filodendron erubescens ROYAL QUEEN to okaz docelowo o królewskim pokroju do 120 cm. Szybko rośnie. Jest lśniąco bordowy, w sumie bardzo podobny do powyższej Silver Queen, tylko w innym zupełnie kolorze. Młode liście są wręcz brązowe jak u róży, ale z czasem przechodzą przez fazę boro i w końcu są ciemnozielone. Jest to roślina o bardzo fantazyjnym ubarwieniu. Na zielonym biurku robi ciemny akcent wśród zieleni, więc stoi pośrodku rodziny. 


Filodendron XANADU - popełniłam go, bo ma imponujące liście, powcinane i jest bujny. Taki dominator pokojowy. To ma być bardzo dżunglowy okaz. 2m szerokości, 1,5m wysokości! Póki co mierzy z 50 cm i już robi wrażenie. Bardzo ładny chwast. I ma aż 40 liści. Zwykle kupuje się spore okazy z 10-15, a ten jest bogaty i soczyście zielony. 


Filodendron CONGO RED o bordowych ogonkach/łodygach i  dorodnych liściach. Z tym to przyszalałam. Mogłam wybrać 'Petit Congo", czyli jego miniaturkę... Z drugiej strony: bez wymagań:) Uff! Za to jest wyjątkowo objętościowy, nie tyle na wysokość póki co, ale na szerokość. Już widać, że będzie z niego potwór. Jak szczeniak ma szerokie łapy, to będzie bardzo dużym psem, właśnie taki jest ten filodendron. A ja tu myślę jeszcze o odmianie "FAT BOY" - ten to jest przegigant!

 

PRINCE OF ORANGE - ten jest dość kłopotliwy. Cena to 300-400zł i robi wrażenie, choć barwy ma krotona... Miedziano-pomarańczowe liście. I naturalnie ma swoją podróbę: filodendrona ORANGE (45 zł za sadzonkę w Jungle Boogie, na allegro 199!). Nazwa jest podobna, co jest mylące, wydaje się, że to najtańszy książę, tylko, że to co innego.



Ja w końcu zdecydowałam się na kruszynkę Prince of Orange, na próbę. Jest tak maciupki, że wszystkie listki ma żółto-pomarańczowe. 30 zł. Znośnie. Zobaczymy co z niego wyrośnie.


Filodendron FUN BUN - takie rozczapierzone liście, zabawnie pozawijane. Nie planowałam go, choć jak zobaczyłam go w wydaniu extra wyrośniętym w sklepie, to od razu wiedziałam, że będzie u mnie taki stał. Ma długie, zakręcone na końcach łodygi i tam też jest parę lancetowatych liści. 


Filodendron FAT BOY ma stosowne do nazwy rozmiary. To bardzo duży chłopiec. Mój niestety przeżywa stresy po wysyłce i żółkną mu liście. Od początku był klapnięty w stosunku do mojego Congo Red i te liście były jakieś mało sterczące. Mam nadzieję, że nie padnie, bo ma zachwycające liście większe od mojej ręki, jakby go z dżungli tyle co wyjęli. To Yeti pośród innych filodendronów.  Widzę go w roli dominującego nad innymi roślinami giganta. Wypuszcza nowy liść, więc mam nadzieję, że się opamięta. 


Filodendron scadens BRASIL, o dwubarwnych liściach w kolorze brazylijskiej flagi. Póki co mój jeszcze nie zasługuje na łaciński przydomek scadens, bo z tym zwisaniem to u niego kiepsko. Nie wiem czy go lubię, bo rośliny z ostro żółtymi zabarwieniami są jakieś niepasujące do całokształtu. Wędruje po domu, wszędzie mi nie pasuje. Może jakby był jakoś bujniejszy. Pootwierał już nowe listki, ale to ciągle nie to. Gorszy to kolorystycznie jest chyba tylko LEMON LIME, tego będę omijać. Jeszcze bardziej świeci na żółto. Za to ładniejszy, bo o brązowo-bordowych liściach jest MICANS, możliwe, że u mnie zawita.


Rhaphidophora tetrasperma to zielone pnącze z  lasów deszczowych Tajlandii i Malezji. Może nie jest filodendronem, ale prawie. Też z obrazkowatych. Mówią na nią "monstera minima", bo gdzieś tam daleko są spokrewnione, ale przede wszystkim ma powcinane listki. U mnie niestety od 2 miesięcy dość cierpi. Jakoś nie możemy się dogadać. Wszyscy piszą jak to puszcza liść za liściem, ale ja mam jakąś pechową sadzonkę, która nie może się ustabilizować. Była u sprzedawcy przesuszona i przelana tuż przed wysyłką. Dotarła wysypana z doniczki i stoi w miejscu, nie rośnie. Chyba z 4 liście jej już obcięłam, bo były w niefajnym stanie, a te, które ma jak tylko coś powypuszcza też są chyba nie do odratowania. Przez długi czas stała na kuchennym stole, w moim roślinnym przedszkolu, gdzie trafiają w pierwszej fazie nowe egzemplarze na obserwację, ale jakoś nie umiemy się dogadać. Jest jednak jeden pozytyw: chyba jej się u mnie nie pogarsza. Teraz poszła na miejsce z większą ilością światła i nadal jest pod obserwacją. Mój błąd: kupiłam u dziwnego sprzedawcy, teraz widzę, że ma pełno roślin na wyprzedaży na allegro, czyli chyba tu jest pierwszy problem. Żałuję, że nie brałam z Zielonego Parapetu, bo byłaby to chyba zupełnie inna akcja. Gość jest u mnie spalony. Ten egzemplarz z pewnością mnie nauczy pokory: naprawdę WOLNO ROŚNIE. Myślę, że trzeba kupować duże sadzonki i to osobiście w sklepie. Podlewam z higrometrem w ręce, inne rośliny czasem, a tego zawsze. 


A czego nie mam? 

Hity internetu 2020 to Pink Princess: akurat dzisiaj ktoś wrzucił na allegro: 2 listki za 199 zł. Chyba mam póki co za dużo dobrobytu i za dużo filków, żeby się na to rzucać. Może kiedyś jeszcze jakiś dojdzie, ale to będzie raczej jakiś chwast wybitny. Tymczasem tutaj poniżej widać dwubarwny liść, tylko, że czasem ktoś używa barwnika, żeby taki efekt uzyskać, a jak się on skończy, następne liście będą zielone:0 Dlatego z tym trzeba uważać, zdarzają się trefne sztuki i oszuści chcący na nas zarobić. 


McColly's Finale (pnący) - ciekawa hybryda, ma wszystkie kolory liści, od cynamonowych, przez pomarańczowe, bordowe i w końcu zielone. Ciekawy. Do tego mały! Nad nim pomyślę. 200 zł na wyprzedaży... Może taki byłby lepszy od pnącego brązowego MICANS?

RING OF FIRE - no tu się zastanawiam, bo to taki wybitnie urodziwy filek, ale jest mały problem: w sprzedaży raczej go nie ma, a i cena powyżej 250 zł wymaga dużego namysłu. Poza tym raczej sporawy. Może na jakiejś promocji jak spotkam w markecie to sobie go nie odmówię. 

BLACK CARDINAL - pasowałby mi do kolekcji roślin o czarnych liściach, ale gdzie ja go zmieszczę?



SHANGRI LA - piękny, takie liście do wachlowania, tylko skąd wytrzasnę niewolnika? Zobaczę jak dżungla się rozrośnie czy go gdzieś upchnę. 



VERRUCOSUM - i tu jest problem, bo fajny, ale za parę liści chcą z 400 zł, czyli około 100 zł za 1 liść i to od prywatnych osób. Nie wiem w jakim to stanie, zdecydowanie wolę porządny sklep. 



Odmiany IMPERIAL odpadają - objętościowe. 

FLORIDA GREEN - za bardzo podobny do mojego smoka squamiferum. Choć prawda jest taka, że w realu one nie są "takie same". FLORIDA GHOST - ma parę liści białych, co wielokrotnie podnosi cenę (600 zł). GREEN DRAGON i GOLDEN DRAGON - nie powiem, fajne.

NARROW ESCAPE - ogromny, odpada.

CAMOUFLAGE - ma liście smocze, wybarwione trochę jak dieffenbachia, zielono-zielone, łądniutki. 

MELANOCHRYSUM - widuję małe sadzonki, ale jest absolutnie mi nieznany, jakoś za nim się nie rozglądałam. 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem