Zielony dom 2020



Czym zajmuje się pilot wycieczek w czasach pandemii? 

Uznałam, że czas poważnie pomyśleć o zazielenieniu mieszkania. U mnie był przelany kaktus, bidulek kalanchoe, umierający storczyk. Po co rośliny komuś, kogo nigdy nie ma? Styczeń-luty-marzec siedziałam w Azji.  Pełne 3 miesiące. Wymiana ziemi w donicach? A to trzeba? Nawozy? Że co? Takie rzeczy to robią może hodowcy. Nawet do głowy mi to nie przyszło. 

I odkryłam, że mam też ogród;) Nigdy nie było czasu nawet zobaczyć co się tam dzieje. Jak przez całe lato się jest poza domem, a w lipcu-sierpniu najwyżej kilka dni, to naprawdę nie ma znaczenia czy w ogrodzie są chwasty czy cuda. Weekend majowy - praca, Boże Ciało - praca, koniec roku szkolnego - "górka", wakacje - mnóstwo pracy, jesień - nadmiar zajęć, Wszystkich Świętych  co roku praca. A potem bardzo intensywny sezon zimowy. I tak co roku.

A zaczęło się od malwy. A konkretnie od jej skoszenia. Ja ją podlewałam od początku sezonu, pięknie rosły mi trzy okazy pod kuchennym oknem, których kwiatostany miały wyrosnąć, by być widocznymi z domu, a tu taka katastrofa! Pan i Władca nie okazał litości "chwastom", bynajmniej nie zauważył, że one takie wyrośnięte i całe w pączkach. Dlatego zaczęłam od przygotowania rabaty. Oj, jak ja marzyłam o glebogryzarce! Co prawda nie miałam pojęcia jak to działa, ale przygotowanie rabat mechanicznie prześladowało mnie nocami jak bolały mnie ręce od łopaty. Wyrywanie starego pnia, żeby się pozbyć żerujących na nim grzybów i wrośniętych w niego chwastów, nie wspominając o larwach i szkodnikach,  dla mnie to był wyczyn 10-lecia. Brzydzę się pająków, a tam było tego zatrzęsienie. Drapałam się ze wstrętem, ciągle miałam uczucie, że coś po mnie łazi. A to było dopiero preludium: czerwiec.

Skąd wziąć rośliny jak się mieszka na końcu świata? Pierwsze parę trafiło do mnie z marketów (kolorowe żurawki, trochę surfinii, jedna funkia, jakaś hortensja), kolejne zamawiałam przez serwis aukcyjny. Sama wgryzałam się w temat śledząc blogi i filmy w Internecie. Nakupiłam książek. To były wielce pouczające lekcje. "Wilki", czyli wyrastające z podkładki róży dzikie pędy uznawałam z "bujne", właśnie odkryłam, że te kolczatki to istota zła i trzeba to wycinać! Na początku popełniałam same błędy. A to, że coś posadzone za głęboko, a to, że za bardzo w słońcu, a to że pH gleby nie takie, że ziemia zbyt gliniasta. O dziwo moje nowe roślinki cierpliwie znosiły ciągłe przesadzanie. Robiłam eksperymenty, jak coś w jednym miejscu nie rosło, szło dalej. Moje rośliny robiły sporo kilometrów po ogrodzie. Sama altana miała z 20 wersji florystycznych w 8 donicach. Co tydzień była nowa wersja. Oczywiście nie kupowałam po 15 lawend, 10 kocimiętek i nie zagęszczałam od razu całej rabaty. Chciałam mieć 1 kocimiętkę i ją powolutku rozmnożyć. Sprawdzałam w praktyce co gdzie będzie rosło. Dopiero teraz, 1 sierpnia powolutku dochodzę do coraz bardziej urokliwych kompozycji. 

Kwitnie przetacznik, rudbekie, trytomia, czekam na pysznogłówki i złocienie. Nadal kwitnie naparstnica (mój nr 1), łubin szykuje już nasionka. Wyrastają moje późne aksamitki, lada dzień zacznie kwitnąć nagietek, budleja wkrótce zacznie wabić motyle. Każdy dzień to w ogrodzie jakaś niespodzianka: a to róże, które leczyłam z chorób grzybowych i mszycy (własną majową gnojówką z pokrzyw) obsypują się pąkami, a to pnące nasturcje czarują ogromem nowych kwiatów bijących kolorem po oczach. Ścięte werbeny, czy lawendy odrastają, gipsówka odbudowuje biało-różowe morze kwiatków. Uczep rózgowaty się rozkrzewił ponad miarę. Zjedzony przez plagę ślimaków "bezdomnych" koleus przechodzi zmartwychwstanie. Artemisia Schmidta zrobiła się bujna. Ruszył akant i przegorzan. Kalocefalus zachwyca białymi igłami, biały chrust wyrasta tak, że muszę go przycinać. Rojniki i rozchodniki (koło 30 gatunków) wspaniale obsypują się gromadką dzieci, więc mam o co dbać. Burza kwiatów na fuksji robi ogromne wrażenie (rośnie w wysokiej donicy po róży piennej, więc ma dobrą wilgotność i regularnie zasilana nawozem z skórek bananów naprawdę widać, że nie głoduje). To wyczerpuje może z 20 procent różnorodności mojego ogrodu, ale zapraszam do domu...

Tutaj nastąpiła rewolucja. Najpierw kupiłam parę roślin z marketów: sansewieria, monstera, pilea. Odkryłam, że roślinne działy oferują spory wybór podstawowych roślin. Dieffenbachia za 9 zł, trudno tę cenę pobić. Duża dracena za 20? Małe sadzonki za 4,19? Średnia murdannia za 17 zł? Każdy zakup to była analiza: jak rośnie, gdzie postawić. Mój garaż stał się laboratorium: ziemia do storczyka, ziemia uniwersalna, podłoże do sukulentów, torf, ziemia do azalii i rododendronów, ukorzeniacz do sadzonek, kaptan na pleśń i grzyby, osłonki małe, średnie, duże, bambusowe kijki. Potem doszły nawozy. Zrozumiałam ich znaczenie, jak pszenica na polu w ciągu 2 nocy wyrosła o dobre 20 cm, no efekt był widoczny gołym okiem. To dlatego mi wszystko tak słabo rośnie! 

W miarę przeglądania filmów typu "plant tour" doszłam do wniosku, że moja kolekcja roślin jest rzeczywiście jakaś mało imponująca. Kolekcja PRL posłużyła mi za materiał doświadczalny: jak podlewać, gdzie jest dobre światło, jak przesadzać. 14 lipca kupiłam monsterę minima, czyli philodendrona. Nie był widowiskowy, do dziś jest problematyczny. Choruje. Przyszedł przesuszony, po czym tuż przed wysyłką przelany, za to jaki uroczy:) Walczę o niego kaptanem na choroby grzybowe. Końcówki ma pozasuszane. Liście powykrzywiane z przesuszenia. Nie rośnie. Kolejne były tzw. "łosie rogi", czyli platycerum i guzmania. Tu się zakochałam w bromeliowatych. Co wizyta w sklepie, to wracam z następnymi okazami. Mój zachwyt nie ma końca. Frizea, guzmanie, tillandsia, wreszcie bardzo duża echmea. Potem był zestaw oplątw (airplant): jak to, rośliny żyjące bez wody i korzeni? Mam teraz 8 sztuk, są co tydzień kąpane, zraszane co 2 dni, oj, bardzo przyjemnie nam się razem żyje.

I po paru próbach odkryłam najlepszy sklep: Zielony Parapet. Odjazd. Sensowne ceny. Ogromny wybór roślin doniczkowych. Doskonałe pakowanie. Mam od nich ponad 40 roślin, zachwyca różnorodność. Ceny są bardzo konkurencyjne, niestety często sadzonki są nawet nie XS, ale mikro. To, co konkurencja sprzedaje za 80, u nich jest za 25-30. Różnicę robi rozmiar. Tak zatem moja kolekcja wzbogaciła się o parę philodendonów: Monstera Minima, Brasil, Silver Queen, Squamiferum, Atom, Birkin, Royal Queen, Congo Red, Xanadu. Nie liczę już sansewierii: Silver Siam, Coppertone, Almond Silver, Golden Flame, Laurentii, Moonshine, cylindryczna, Fernwoood.  

Czy ktoś zastanawiał się ile kosztuje liść do ukorzenienia w Polsce? Philodendrum Gloriosum poszedł w ciągu 24h za 550 zł! Florida Ghost to 400 do 700 zł. Black Cardinal, czy Prince of Orange to pomiędzy 250-370 zł. A różowo-czarny Pink Princess to 280 zł, przy czym jest ryzyko podróbek barwionych sztucznie: wtedy parę liści jest różowych, a reszta po prostu zielona (Congo Pink). Nie ma problemu: na rynku ich po prostu nie ma!!! W okolicy lutego pojawiły się informacje, że w tym roku są modne rośliny różowe i te okazy po prostu zniknęły ze sklepów. Są bardzo poszukiwane, ale łatwo o podróbkę, więc sprawa jest dość trudne. Płacisz 500 zł za liść i dostajesz taki, który 3 liście później okazuje się zwykłym zielonym philodendronem? Wielbiciele jednak wydają na te odmiany fortunę. 

Mnie zachwyciła trudno dostępna jatropha: ma liście w stylu paneli solarnych: tak do 4. Moja jeden od razu poparzyła na południowym parapecie, ale jeszcze go trzyma. Towarzyszy jej różą pustyni, taki mini baobab, świetny. Dołączy do niego w przyszłym tygodniu "mrówcza roślina", czyli Hydnophytum papuanum (wspomnienie Papui, która teraz jest niedostępna). Naprawdę można się w to wciągnąć. 

Poszłam w bromelie, sukulenty, parę storczyków (bo są tanie i dostępne), philodendrony i parę dziwolągów. Omijam calathee (trudne, podlewanie co 2 dzień), choć mam jedną z Obi i alokazje (jedna w drodze), to bardzo wymagające zachodu roślinki, więc nie tędy droga. Raczej szukam pięknych scindapsusów, pepromii, haworsji, sukulentów. Obejdą się 2 tygodnie bez wody, więc przetrwają beze mnie. Pierwszy raz mam czas podziwiać kwitnące storczykowate, naprawdę nie szkoda mi tych 20-26 zł co tydzień, dzięki nim moja psychika odpoczywa od stresu. Bez pracy człowiek wariuje. Kolejna osoba mi zadeklarowała, że zaprasza na piwo, o ile dożyje, bo zastanawia się nad samobójstwem. Straszne? Dzięki moim roślinkom łagodnie przeżywam zmiany w życiorysie i stres związany z brakiem pracy i wyjazdów. Perspektywy są czarne dla branży, co tydzień ktoś dzwoni, że go zwolniono, że umowa wygasła i nie przedłużą. 

Trzeba mieć jakiś plan B, mój jest Zielony. 




Komentarze

  1. Ty to masz temperament, zaskakujesz 👀 Tyle odmian. 🌿🌻🌾Tyle nowych informacji tyle eksperymentów w tak krótkim czasie., Brawo👏👏👏 Podziwiam twoje zaangażowanie. Jak się za coś bierezez, to na calego. 👍 Dlatego marzy mi się wspólny nie jeden wyjazd z Tb. 😊

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem