Ekwador: Pielgrzymka po Quito

Nikogo nie powinna dziwić ilość wspaniałych kościołów w Quito, w końcu to bardzo tradycyjny i katolicki kraj. Nasz spacer zaczęliśmy od wjechania windą na szczyt bazyliki. Ktoś sobie wymyslił, że fajnie będzie mieć średniowieczny budynek, a ten kościół wzorowano na paryskiej Notre-Dame. Wewnątrz zaskakujące detale: tutejszych orchidei jest 500 gatunków, niektóre zdobią rozetę. Synkretyzm. Budowali ją od końca XIX wieku do 1988 roku i nadal nie jest skończona. Jak to zrobią, to dzień później nastąpi koniec świata, więc lepiej niech sie nie spieszą. Ostatnie schody ma szczyt wieży odpuściłam. Wejść po stromych stopniach bym dała radę, ale obawiałam się zejścia nad przepaścią. Może następnym razem. I tak było bosko. Na dole już orkiestra ćwiczyła kolędy. Taka tradycja. Potem chodzą po mieście i śpiewają. Wspaniały zwyczaj. Znam to z Kostaryki. 

Po bazylice była katedra: imponujące ołtarze, jedne z dwóch organów, bogate miejsce i grób kolegi Boliwara, Sucre'a, tego co walczył o niepodległość. 

Jakoś tak w moim programie zabrakło najbardziej złotego kościoła Ameryki Południowej: jezuitów. No to go dopisałam jako obowiązkowy i rzeczywiście był najlepszy. On jest w każdym filmie o Quito, przepraszam, ale musiałam go zaliczyć. 160 lat budowy i złoto wszędzie: barok, choć dla mnie to było wręcz rokoko. Sklepienie, ołtarze, filary, wszystko w płatkach złota. Imponujące arcydzieło. Nasz przewodnik lokalny naprawdę popisał się znajomością detali. 

Na koniec wypadł nam kościół Franciszkanów, ale tu już nasz zapał religijny zdecydowanie opadł, więc zostawilismy sobie chwilkę na zajrzenie we wlasnym zakresie. 

Wreszcie przed 18h dotarliśmy na wzgórze z aluminiową statuą Matki Boskiej i wtedy zapalił się najpierw pomnik, potem miasto. Przepięknie. 

Nikt nas nie atakował, turystów poza nami nie stwierdziłam, w grupie i pod opieka przewodnika, a w dodatku w 4 kościołach, byliśmy bezpieczni. Quito do bezpiecznych nie należy, a w okolicy centrum policjantów mrowie. W grupach po 2-4. Nie na każdym rogu, raczej co 3 metry. Jak staliśmy na rynku omawiając okoliczne budynki, wokoło naliczyłam 15, a nie miałam wszystkich w zasięgu wzroku. Tam nie mogło nam się nic zdarzyć. Wzmocnienie obsługi centrum turystycznego było namacalne. 

Właśnie zamówiłam kolację do pokoju, bo padam z głodu. Choć mieszkamy w luksusach hotelu Mercure, niestety kuchnia się nie popisała. Im mniej oczekiwań, tym mniej rozczarowań. Byle Ekwador i pogoda dopisują. Mimo chmur i kremu 50, czuje, że się przypaliłam. 








Na samym równiku

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem