Ekwador: Autentyczność

Kiedy wydaje się wam, że już sporo tego świata widzieliście, Ekwador was zaskoczy. Pozytywnie. 

Bezpieczeństwo:

Miał stać gość z nożem na każdym rogu, doniesienia medialne są zazwyczaj negatywne, tymczasem w Otavalo było błogo i spokojnie. Poza nami turystów brak, ale poniedziałek to nie sobota, główny dzień targowy. Ponczo? Wstążka? Torba? Skórzany pasek? Nikt się na nas nie rzuca. Miło. 

Mieszkańcy:

Rozrywkowi. Zewsząd słychać tradycyjne melodie, ale nie jest to 7 barów wzajemnie sie zagłuszających jak w Tajlandii. Wiele osób ubiera się tradycyjnie, w końcu jesteśmy w sercu rolniczego, wiejskiego regionu. Panie w białych wyszywanych bluzeczkach, długich spódnicach, tradycyjnych chustkach albo kapeluszach. Korale czerwone dla ochrony i na szczęście obowiązkowo na ręce, a raczej na obu i żółto-czerwone ozdoby z paciorków na szyji, bo to kolor słońca. Panowie o ciemnych włosach spiętych w kucyk, w kapeluszach, robią wrażenie indiańskich kowboi. Jest tu taka atmosfera przeszłości. Fajne jest to, że to nie jest na pokaz. Tu po prostu czas się zatrzymał. 

Populacja:

Dzisiaj 2-3 dzieci w mieście wystarczy, starsze pokolenie to rodziny z 7 dzieci. Dziś Ekwador liczy 18.3 mln ludzi. Powierzchniowo trochę mniejszy od Polski. O ile stolica skupia 3 miliony mieszkańców, to prowincja usiana jest małymi miasteczkami. Bardzo tradycyjnie. Takie Zakopane sprzed 100 lat. 

Jedzenie:

Ten temat jeszcze rozwinę. Kuchnia ekwadorska z każdym posiłkiem rozwija swoje możliwości. Były już degustache cherimoja, czyli nieco innej niż mi znana odmiana jabłka budyniowego. Były ciasteczka z dulche de leche czyli takim sosem z cukierków krówka (zagęszczone mleko z cukrem trzcinowym). Próbowalismy cuya, czyli świnki morskiej. A zaskoczyła nas kukurydza, której ziarna były białe i 3x większe od naszych czy placuszki z zanahory, czyli arakacznika (ziemniary jadalnej) nadziewane serem. Kupiłam wielką karambolę (star fruit), bo to typowo ekwadorska odmiana papaji: kwaśna i w konsystencji gruszki, ciekawa. W Azji mi nie pasowała, bo też była 3x mniejsza i cierpka. Tu trafiłam na w pełni dojrzałą. Na targu są jeżyny, truskawki, wspaniałe awokado za jakim tęskniłam, nie takie niedojrzałe lub przejrzałe jak w markecie u nas. 

Pogoda:

Mamy porę deszczową. Jest listopad. Właśnie za oknem lunęło. Jest 6 rano. Mam lekki jet lag, zatem wstaję biegać o 5h. Chodzę spać o 20h;) Wczoraj nie padało, gdzieś koło 15h zaczęło lekko kropić, ale dzisiaj mamy ulewę. Zobaczymy jak bardzo ta pogoda będzie nam się naprzykrzać. Zawiazałam na ręce czerwone paciorki, więc liczę na słońce, ale miejscowi je wiążą na deszcz, bo była susza, a mamy porę deszczową. Cóż, mają przewagę liczebną nad nami. Moja grupa to tym razem 12 osób. Wczoraj się zintegrowaliśmy w emocjach nad upieczoną świnką, potem podczas wizyty u curandero (lokalnego medyka, który za szamana się nie uważa). Myślałam, że zrobi radiografię cuyem, ale zrobił ochotniczce oczyszczanie. Piszę o tym tutaj. Oj, działo się. 

CURANDERO, Z WIZYTĄ U SZAMANA



Ekwador: Na samym równiku

Ekwador: Quito


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem