Indonezja: Smoki z Komodo w Roku Królika

Smoki z Komodo rozpalają dyskusje wśród wycieczkowiczów, bo czy warto wydać 655 euro za 3 dni z waranami? Pojechałam w celach zawodowych na rozpoznanie terenu. Od lat latam do Indonezji, ale zawsze jest coś, przez co trudno mi się wybrać na wschodnie wyspy: a to brakuje miejsc na łodziach, a to Komodo zamknięto dla zwiedzających na rok w celach ochrony habitatu, teraz znowu istotnie podrożał wstęp do parku narodowgo od 1 stycznia 2023.



Tak się złożyło, że nie miałam nawet Komodo w oficjalnym programie, ale miałam czas i 2 chętnych. Zapłaciłam jak turystka i wybrałam się w podróż półsłużbową. W sumie to byłam w pracy za własną kasę. Czy warto? Zależy czy jest się turystą czy podróżnikiem. Po przelocie na Flores do  Labuan Bajo zakwaterowano nas na łodzi. 










Popłynęliśmy na malowniczą wysepkę z bielutkim piaskiem: Kelor. Można było pływać albo oglądać ryby. Trochę zaskoczyła nas skrzydlica, ale podwodny świat naprawdę był czarujący. Plaża koralowa nieco kłuła, ale aż żal było ruszać dalej. 







Przepłynęliśmy w inne miejsce na snurkowanie do Manjarite, podobnie, ale mnóstwo rozgwiazd i doskonała widoczność. Było tam może z 10 turystów spoza naszej grupy. Następnie przemieściliśmy się do miejsca, gdzie z jaskini wylatują o zachodzie słońca tysiące nietoperzy: wyspa Kalong. Oglądaliśmy je z górnego pokładu. Imponujące zjawisko. 











Następnie spędziliśmy może godzinkę w podróży do miejsca, gdzie łodzie czekały na poranek. O 2 rano ruszyliśmy w rejs, by o 5h30 udać się na tekking 150m w górę po schodach, cel: zobaczyć imponujący widok na pobliskie wysepki w porannym słońcu. W miękkim świetle soczyście zielone wzgórza otoczone szmaragdową wodą wyglądały przepięknie. Naprawdę, widokówka z końca świata. Mnie się to kojarzyło z Nową Zelandią. W sezonie (europejskie wakacje) jest tam ze sto łodzi i dziesiątki turystów, dzisiaj było z 5 czy 6. 


















Schodząc natknęliśmy się na jelenie. Jeden najwyraźniej udomowiony zszedł na plażę i pozował do zdjęć. Jak mu facet dał trochę miąższu z kokosa, który właśnie wypił, to potem za nim chodził. Następnie podczas śniadania podpłynęliśmy na jedną z różowych wysp: nie było tam nikogo prócz nas. Woda stała jak w stawie. Pod nogami pływało mnóstwo ryb, pojawił się nawet mały rekin. Można było robić zdjęcia nad wodą z rafą na pierwszym planie i wzgórzami i plażą na drugim. Coś cudownego. Różowiutki piasek nabierał koloru wraz z nasilającym się promieniowaniem. Pink Beach chyba była najbardziej imponującym miejscem podczas tej 3-dniowej imprezy. 



















Potem jeszcze był czas na snurkowanie koło łodzi, ale nagle pojawił się silny prąd i wolałam wrócić. No zaraz, zaraz, a gdzie smoki? Już dobijamy do Komodo. Żyje tu 1700 zachipowanych waranów. Nieco większe od tych czarnych ze Sri Lanki, Indii czy Tajlandii. Trochę inny mają kolor. Przybyli rangersi i w ich towarzystwie grupą 20 osobową ruszyliśmy do parku. Jak facet stwierdził, że w lesie raczej ich nie ma, bo są na plaży to się zaczęłam zastanawiać po co my się pchamy do dżungli. Suchej i parnej. Pokazał nam, gdzie zrobiono wodopój: przy nim warany polują na jelenie, ale po 17h. Potem nam pokazał kopiec: latem tu samica składa 15 do 38 jaj, ale teraz nie należy się spodziewać cudów. Po czym na kopiec weszła dostojnie samica i zaczęła nam pozować. Nie mam pojęcia czy mieliśmy tyle szczęścia czy ona była tresowana. Znaleźliśmy się w Jurassic Parku z prawdziwym smokiem! Kto chodził po dżungli, ten wie, że spotkanie zwierząt nie jest oczywiste. A już wcale w takim upale. A ta stała i wypuszczała z pyska jęzor witając przybyszów. Po chwili majestatycznie zeszła i uciekła w dżunglę. Po kolejnych kilku minutach trekkingu dano nam wybór: trasa łatwa do plaży czy trudniejsza z punktem widokowym. Obie kończyły się tak samo, więc wybrałam dłuższą. Nie było to konieczne. Następnym razem wybiorę skrót. Waranów i tak tam nie było. Za to czekały na nas na plaży. I co drzewo, to były większe. Najpotężniejszy był samiec wielkości średniego krokodyla. Rangersi opowiadający wcześniej jak to waran wyczuwa krew i gryzie w nogę turystki mające okres, teraz robił nam zdjęcia z smokami... Jeden miał dość i na nas ruszył. Spoko był! Wreszcie jakaś autentyczna sytuacja, niekontrolowana, nieustawiona!!! Ja na mostku, a waran za mną, ale rangersi skierowali go pod mostek. Nagrałam jak maszeruje. Już wierzyłam w swoje szczęście. I wtedy wszystko zepsuł rangers z chińskiej grupy. Wyciągnął kij, na końcu miał czerwoną szmatkę. Pomachał temu stworowi przed pyskiem i on się grzecznie położył. Po czym grupa robiła sobie selfie z smokiem. Obrzydliwość!! Wytresować warany w parku narodowym!!! Jak gość zaczął opowiadać, że to jego brat z innej matki, zniesmaczona obróciłam się na pięcie. 

Czy zatem warto oglądać Komodo, Flores i Rincę? Owszem, nawet bardzo. Katolickie Flores to coś innego niż hinduistyczne wulkaniczne Bali czy islamska Jawa. Wyprawa statkiem jest cudowna, jedzenie obfite i naprawdę smaczne, do tego różnorodne. Kajuty są klimatyzowane. Niestety silnik hałasuje non stop. W końcu turysta musi mieć prąd, żeby podładować telefon czy aparat. Jeśli chodzi o rafy: zjawiskowe. Rajskie plaże też są przepiękne. Chętnie wrócę na Flores na snurkowanie. A co z deszczem w porze monsunowej? Otóż pogoda jest tak obecnie rozhuśtana, że teoretycznie powinno lać: w końcu mamy porę deszczową. Niestety nie przydarzyła nam się nawet lekka bryza. Nawet komara nie było w dżungli. Polecam zatem wypad na wschodnie wyspy na tydzień, a jeśli mamy mało czasu, to choćby na takie 3-dniowe oglądnięcie Komodo i Flores. Myślę, że jest to tak różne miejsce od innych w Indonezji, że warto zobaczyć. 
















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem