Francja: Śladami Toulouse-Lautreca. Le Bon Bock w Paryżu.


Moje ostatnie pelegrynacje po Albi zmusiły mnie do odwiedzenia knajpy paryskiej Toulouse-Lautreca u podnóża Montmartru. Nie była to pora ani obiadowa, ani kolacyjna, więc wpadałam tam na małe café gourmand. Interesował mnie jednak sam lokal. Niewielki. Niepozorny. Le Bon Bock. Wspomniano o nim w jakimś filmie o artyście, więc zadałam sobie trud zejścia ze wzgórza. Zanurzenie się w atmosferze XIX wieku było niczym rollercoaster. Samo miejsce dość zaniedbane, pomimo pierwszego wrażenia. Niemniej mogłam sobie tam łatwo wyobrazić śpiewające w lokalnym dialekcie towarzystwo z salce z tyłu. Jak w Au Lapin Agile. Wiecie co znaczy étouffer un perroquet? To tutaj popijano absynt, zatem wychylenie zielonego trunku tak nazywali bywalcy: duszeniem papugi. Dopiero w 1915 roku rząd zakazał sprzedaży alkoholu na bazie piołunu. Ten lokal kojarzy mi się z bohemą, młodymi Włoszkami czekającymi na zatrudnienie na placu Pigalle, łatwo sobie tu wyobrazić zgorszenie i wulgarne harce biesiadników. Podarowałam sobie 3 kwadranse wakacji, czasem trzeba. 

Właśnie studiuję sobie w pkp biografię artysty pióra Julii Frey: uczta dla koneserów. Świetnie się to czyta, nie z uwagi na postać artysty, ale ta atmosfera fin de siècle mnie jakoś uspokaja, a jutro mam kolejny wylot... Mijam kolejne stacje czytając o Montmartrze czasów Toulouse-Lautreca. W 1860 roku co prawda przyłączono go do Paryża, ale to nadal była wieś z wiatrakami, ogródkami, winnicami. Do 1871 roku Paryżanie musieli uiścić opłatę rogatkową, by wejść na wzgórze. Nie przestrzegano tu etykiety, mieszały się klasy społeczne. W tawernach rozpusta i hulanki, którą starali się ograniczyć włodarze miasta. Oni zawsze muszą pokazać, że rządzą! Słyszeliście, że pani mer Anne Hidalgo, ta co się kąpała w Sekwanie, żeby udowodnić, że nadaje się dla sportowców podczas olimpiady, właśnie wymyśliła, że 30-tonowe koła olimpijskie na Wieży Eiffla mają zostać na stałe?? 

Na Montmartrze w XVIII wieku wprowadzano zakazy: lokale chciano zamykać o 20h, albo nakazano likwidację tylnych wyjść, by policja mogła złapać poszukiwanych. Spelunki pozamykano, ale nowoczesność barona Haussmana omineła wzgórze: ani bruku, ani kanalizacji, wychodki przed niskimi, biednymi domami, tylko 5 źrodeł wody: noszono ją wiadrami. Z czego żyli mieszkańcy? Pracowali na dniówki w fabrykach, sprzedawali w Paryżu warzywa. Pod koniec lat 70 zjawili się z Montparnassu i Dzielnicy Łacińskiej artyści, bo czynsze były niskie. Otwierano nowe tancbudy, a znudzone obyczajowością towarzystwo szukało podniet w barach, to co źle widziane w Paryżu, było sprawą prywatną na Montmartrze. Toulouse-Lautrec poznawał nowych ludzi spoza rodziny, która dotychczas go ściśle otaczała.  Wreszcie miał okazję poznać rówieśników. I oni go akceptowali, doceniali jego dowcip, nikt go nie odrzucał. Czuł się wspaniale. Sztukę traktował poważnie. 

Nie mogę się nie uśmiechać czytając o tym jak młody arystokrata i dziedzic fortuny idąc za swądem naturalistycznym poszukiwał modeli. Zacytuje matkę artysty: "Ponieważ doktor obiecał, że znajdzie dla niego wspaniały okaz zapijaczonego kloszarda do namalowania, mój syn cierpliwie znosi swoje nieszczęście [pobyt w Lamalou-les-Bains]". Inna scena: po powrocie do rodzinnej posiadłości w le Bosc zaczął szukać w sasiedniej wsi barwnych postaci, a pierwszą modelką została karlica. Matka nie podzielała entuzjazmu dla nowych prądów artystycznych...

Wiele dowiadujemy się o artyście z jego listów pisanych do rodziny. W XIX wieku kurierzy dostarczali korespondencję w 24h, arystokraci przesyłali sobie liściki jak my dziś telefonujemy. I to mi imponuje. U nas list idzie kilka dni, o przesyłkach międzynarodowych nie wspominając. Jak coś dotrze szybko, uważamy to za coś niesamowitego. Zazdroszczę skutecznej poczty ludziom sprzed 150 lat! Te listy autorka często cytuje, co pozwala nam zrozumieć kim był Henry, jak zwała go matka, Adèle. 

Ostatnio rzadko czytam coś niezwiazanego z pracą. Tę biografię miałam pożreć 2 miesiące temu, ale nie starczyło mi czasu. Może i lepiej, teraz mi lepiej się to czyta po wizycie w Albi i muzeum artysty, gdy już nie muszę. Smakuje mi jak ta café gourmand z 3 deserami, jak stary Montmartre, nie zadeptany, ale prawdziwy. To cudowne uczucie odnaleźć takie miejsce zagubione w czasie jak Le Bon Bock. Całkiem inny Montmartre, z duszą, spokojny, intymny. Pianino, stara serwetka, obrazy na ścianach, staromodne żyrandole i przemiły kelner. Spokojna muzyka w tle. Wystarczy nieco zejść z utartych szlaków, żeby odnaleźć ten swojski Montmartre. Warto spróbować. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brazylia: Karnawał w Salwadorze

Brazylia: Ale kolory!

Peru: Chwała na wysokościach, Jesus naszym przewodnikiem